wtorek, 24 października 2017

NANCY.WYWIAD NOWY TEATR


NANCY.WYWIAD łączy muzykę, taniec, śpiew. Paradoksalnie zawiera śladowe ilości tekstu. Oparty jest na improwizacji. To mariaż teatru, tańca i performansu. W związku z tym każde przedstawienie jest trochę inne. Prawdziwa historia tragicznie zakończonej miłości, a może tylko romansu, prostej dziewczyny, byłej striptizerki, Nancy Spungen, z  gwiazdą rocka, frontmanem i basistą SEX PISTOLS, Sidem Viciousem, pusta przestrzeń sceny, ujęcia z kamery, kostiumy, piosenki i muzyka wykonywana na żywo jest wystarczającym  kontekstem dla choreografii Claude’a Bardouila, głównej narratorki przekazu.  Tak, to ona opowiada, ilustruje, krzyczy. Pozawerbalnie.

Układ choreograficzny, swoisty taniec ciał Magdaleny Popławskiej i Claude’a Bardouila tworzy na naszych oczach zaklęty w dramatycznie siłowej, brutalnej dynamice klimat, napięcie, nastrój. Emocjonalny, energetyczny, nieoczywisty. Jedno ciało drugie ustawia, przekłada, zmienia, podporządkowuje. Podbija. Ulega. Kocha lub gwałci. Dopasowuje, mocuje, walczy. Zdobywa. Nie bez oporu. Nie bez przemocy, gwałtowności, okrucieństwa. W splątaniu, pomieszaniu, zwarciu gestów, ruchów, mimiki. W jakiejś niecierpliwości, nieumiejętności wyrażenia uczuć. Z kodą śmierci. Nie tylko kulminacja poszczególnych układów i całości przekazu jest tu najważniejsza ale właśnie ten proces kształtujący. Na efekt końcowy składają się te drobne, uwidocznione zmiany, ustawiania, zapasy Nancy i Sida. Próba sił kobiety i mężczyzny, fizycznie uwidocznione zmierzenie się anybohaterki z super bohaterem. Obserwujemy w jaki sposób kształtują się, jaki mają charakter  relacje, uczucia bardzo młodej, nieznanej nikomu dziewczyny i gwiazdy punk rocka. To ciała zdradzają nam  najwięcej, ich mowa najmocniej działa na naszą wrażliwość, wyobraźnię. Ciało, jego uroda, siła i młodość przecież jest tak ważne w naszych nowych wspaniałych czasach. Może dlatego to ono wizualizuje najcelniej wywiad z Nancy. 

Artyści zauważyli, że historia Nancy i Sida może być współczesną, punk rockową wariacją ROMEA I JULII Williama Shakespeare'a. Chodziło im o stworzenie uniwersalnego obrazu życia na krawędzi.  Gwałtowna miłość, szalone, zwariowane życie młodych ludzi, podkręcane coraz to większą dawką heroiny, przerwane gwałtowną śmiercią bohaterów fascynuje kolejne pokolenia/Nancy śmiertelnie raniona przez Sida nożem, on przedawkował, świętując uwolnienie od zarzutów/. I choć spektakl nawiązuje do atmosfery USA lat 70-tych ubiegłego wieku, to dotyczyć może każdego miejsca i czasu. 




NANCY.WYWIAD
reżyseria i choreografia: Claude Bardouil
scenografia: Nicolas Grospierre, Olga Mokrzycka-Grospierre
kostiumy: Aleksandra Laska
identyfikacja graficzna na podstawie fotografii Nicolasa Grospierre'a
muzyka: Paweł Andryszczyk, Adam Walicki
reżyseria świateł: Katarzyna Łuszczyk
wideo, inspicjent: Łukasz Jóźków
charakteryzacja: Monika Kaleta
asystent reżysera: Adam Kasjaniuk

wykonanie: Magdalena Popławska i Claude Bardouil


zdjęcie 2: Marta Rybicka

czwartek, 19 października 2017

W MROCZNYM MROCZNYM DOMU TEATR NARODOWY


W MROCZNYM MROCZNYM DOMY,  gdzie panuje przemoc, rządzi alkohol, nie ma miłości, brakuje troski, pozytywnego wzorca, nie można liczyć na wsparcie, pomoc, zrozumienie dzieci pozostawione są same sobie, muszą dawać sobie radę same. I wpadają w jeszcze okrutniejszą, bardziej perfidną pułapkę. Przekonują się o tym, że świat cały jest mrocznym mrocznym domem. I nie ma dokąd uciec. Nie ma szansy na zmianę. Dom zły generuje złe wychowanie. Jeszcze gorsze życie. Całkowicie zasłania horyzont szczęścia, radości, normalności. Bo wszystko co się wyniesie z domu może tylko się rozwijać, coraz mocniej wrastać w bieżącą rzeczywistość. Mrok rośnie i gęstnieje.

Terrego/Grzegorz Małecki/ i Drew /Marcin Przybylski/ poznajemy już jako dorosłe osoby. Ale trauma wykorzystywania seksualnego przez przyjaciela rodziny w dzieciństwie odcisnęła piętno, niszczy ich dorosłe życie. Całkowicie wypacza, paraliżuje, nie daje spokoju. Jest ciągle obecna. Obserwujemy dwie różne osobowości, charaktery, życiorysy. I tą samą przyczynę skazy dziecinnego, infantylnego, szalonego Drew używającego młodzieżowego slangu i wycofanego, nerwowego, tajemniczo zamkniętego w sobie Terrego. Dom z dzieciństwa nie był w stanie im pomóc, teraz Terry ratuje brata, mimo że widzi manipulacje, kłamstwa Drew.

Spektakl z minimalistyczną scenografią: ścianą wysokiej zielonej winorośli, która przybliża się ze sceny na scenę i niestabilny grunt żwiru ogrodowego hałasujący przy każdym kroku, buduje atmosferę  otwartości, komfortu ale i nastrój zagrożenia, klinczu. To ziemia niczyja. Jedyna przyjaźnie wyglądająca przestrzeń, na której mogą spotykać się bohaterowie i w ogóle ze sobą rozmawiać.  W ich kontakcie wyczuwa się mroczne, niebezpieczne napięcie. Jakby obaj walczyli o przeżycie: Terry widzi je w zrozumieniu, akceptacji brata, w prawdzie a Drew samolubnie w wybrnięciu z opresji, którą sam sobie nie po raz pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni zafundował. Wyraźnie widać, że mają przetrącone kręgosłupy emocjonalne. Obaj starają się markować swoim zachowaniem, odruchami, maskami prawdę o sobie. Ciągle nie są ufni, z trudem otwierają się jeden na drugiego. Jak zupełnie obcy sobie ludzie. Jak tonący chwytający się brzytwy.

I ta gra, jaka się toczy między braćmi, jest fascynująca. Charakteryzuje ich osobowości, bardzo trudne relacje. Pokazuje samotność, ciągłą walkę ze wspomnieniami, ze skutkami przeszłości i to , że ten mroczny mroczny dom w nich nadal rośnie i przytłacza, pożera każde pojawiające się światło nadziei i zmiany a prawdziwa bliskość, mimo szczerości, otwartości wyznań, solenności przyrzeczeń, jest nieosiągalna, jest niemożliwa, pozostanie utopią. Cud się nie dokona. Wszystko pozostanie jak było.

Spektakl ogląda się jak triller psychologiczny. Jego wymowa jest przejmująca dzięki wybitnemu aktorstwu Grzegorza Małeckiego. Trzeba doświadczyć samemu, co aktor robi z rolą Terrego, jak ją konsekwentnie, wiarygodnie prowadzi, by móc docenić jego talent i pomysł na wyrażenie trudnych stanów emocjonalnych jego bohatera. To napięcie na styku rozumienia siebie, innych i świadomości do czego jest  zdolny. Walka z powściąganą z trudem furią. Te stany nerwowości maskowane bardzo subtelnymi gestami rąk, mimiką twarzy. Reakcje ciała. Ta posągowa niemal statyka postawy, którą siłą woli powstrzymuje przed gwałtownością charakteru. I głos, ilustrujący skomplikowany krajobraz wewnętrzny. Wyciszenia, pauzy, wahania będące przykrywką obawy wybuchu emocji, przeżywanego przez bohatera bólu. Piękna rola, decydująca o sukcesie ważnego spektaklu.



W MROCZNYM MROCZNYM DOMU 
Neil LaBute

reżyseria: Grażyna Kania
scenografia: Stephan Testi
muzyka: Dominik Strycharski
reżyseria światła: Mirosław Poznański

występują: Marcin Przybylski, Grzegorz Małecki, Milena Suszyńska

premiera: 2.06.2012, Scena Studio, 
spektakl dla widzów dorosłych

zdjęcie Milenki Suszyńskiej

BIBLIA.RDZ.1-11 NOWY TEATR CENTRALA


Michał Zadara w spektaklu/performansie/happeningu BIBLIA.RDZ.1-11, zaprasza jego uczestników, dzieci i dorosłych, aktorów i widzów  do kreacji, do wspólnego stwarzania świata. Malowania horyzontu teatralnego, obrazu, który jest dziełem zbiorowym. Wyzwala spontaniczność,  radość tworzenia. Daje poczuć satysfakcję z zaskakującego efektu pracy-ogromnego, kolorowego, abstrakcyjnego obrazu. I jest to bardzo piękna, mądra  lekcja, przy okazji świetna zabawa. Uwalniająca wyobraźnię. Precyzyjnie przemyślana, sprytnie kontrolowana, skutecznie przeprowadzona.

Na początku rządzi chaos. Spotkanie zaczyna się od wspólnego malowania. Każdy w swojej grupie, na papierze/terytorium zaznacza pod dyktando aktora określone kreski, kropki, figury, plamy. Powstaje zbiór indywidualnych malunków. Każdy zawierając to samo, wygląda zupełnie inaczej. Następnie łączone są te grupowe dzieła w jeden olbrzymi obraz, który dalej jest malowany, uzupełniany, przerabiany przez wszystkich. Zawieszony wysoko pod powałą teatru, spływa farbą, sam siebie jeszcze zmieniając. Tak połączony kanon, indywidualizm i przypadek tworzy dzieło. Bóg uporządkował chaos sam jeden ale zajęło mu to siedem dni. W teatrze akt stwarzania trwał może niecałe pół godziny, ale uczestniczyli w nim zgodnie wszyscy.

Będzie jeszcze można obserwować opowieść o Adamie i Ewie, o drzewie dobrego i złego/pomysłowa, prosta, metalowa instalacja/, złamaniu przymierza człowieka z Bogiem /świetny wąż, który tworzą dzieci/i wygnaniu z raju, jako konsekwencji grzechu pierworodnego. Budowa wieży Babel. Przedstawiona zostanie prosto historia Kaina i Abla i pierwszego morderstwa, gdy brat zabił brata. Przeżyją też wszyscy wielki potop z ratowaniem zwierząt/maskotki/ i ludzi, z trudem rozpoznają samego Pana Boga, którego gra tu 12- letnia dziewczynka, Julia Leszkiewicz. Nic nie jest straszne, złe czy okrutne. Raczej dowcipne, Może odrobinę zaskakujące.

Zadara teatralną formą, dziecięcym językiem, w sposób prosty i jasny, odwołując się do intuicji i emocji, opowiada biblijną historię o kształtowaniu się relacji ludzi i Boga. Pokazuje jak poprzez sztukę, w formie niezobowiązującej nauki, bezpośredniego doświadczenia, beztroskiej zabawy można wspólnie poznawać i tworzyć rzeczywistość. W procesie tym chętnie uczestniczą: widzowie duzi i mali, zarówno zaangażowane do spektaklu dzieci, jak i zawodowi aktorzy: Paulina Holtz, Robert Koszucki i Barbara Wysocka, którzy są  animatorami, przewodnikami po tej stwarzanej na bieżąco rzeczywistości.

Udało się artystom zainteresować najmłodszych, najtrudniejszych, najbardziej wymagających widzów. Zachęcić do podporządkowania się rygorowi spektaklu. Przykuć ich uwagę. Okiełznać ich żywiołowość. Zaciekawić.  Spowodować zdziwienie, sprowokować oczekiwanie, wywołać uśmiech na twarzach. Namówić do działania. Bez oporu dzieci uczestniczyły w spektaklu, z uwagą słuchały. Poruszano przecież bardzo trudne, tajemnicze tematy. Nie wszystkim znane. Opowieści przebiegły gładko. Dały dzieciom dużo frajdy, przyjemności. Sprawiły, że czuły się swobodnie, naturalnie. Stymulowane, zachęcane, w końcu z własnej, nieprzymuszonej woli skupiły się na oswajaniu biblijnego, teatralnego i rzeczywistego świata. Sztuka w tym bardzo pomaga. Bardzo angażuje, pozwala być w środku zdarzeń. Pozytywnie, energetycznie nastraja.

Po spektaklu widzowie duzi i mali wyszli zadowoleni, pełni wrażeń. Wracali w doskonałym humorze do domu. W grudniu Michał Zadara wyreżyseruje kolejną część tryptyku Księgi Rodzaju, w nowym roku ostatnią. Będzie więc po co wracać do teatru. Miejmy nadzieję, że po nową przygodę, interesującą naukę, wspaniałą zabawę.

BIBLIA.RDZ.1-11

Reżyseria: Michał Zadara
Scenografia: Robert Rumas
Muzyka: Jan Duszyński
Światła: Artur Sienicki
Asystentki reżysera: Michalina Żemła, Iga Dzięgielewska

Obsada: Paulina Holtz, Robert Koszucki, Julia Leszkiewicz, Barbara Wysocka.


Biblia: Księga Rodzaju 1-50, koprodukcja Nowego Teatru i Centrali, trzy spektakle dla ludzi wszystkich wyznań w wieku od 6 lat.


zdjęcie górne: Krzysztof Bieliński
zdjęcie dolne: Paulina Holtz

środa, 18 października 2017

JEDEN GEST NOWY TEATR


JEDEN GEST to spektakl surowy, kameralny, skromny a jednak głęboko poruszający. Dzięki niemu widzowie spotykają się z czterema  migającymi osobami, zwykłymi ludźmi z dysfunkcją słuchu. Marta Abramczyk, Jolanta Sadłowska, Paweł Sosiński, Adam Stoyanov opowiadają swoje prywatne historie. Mówią o sobie, swoim codziennym życiu pełnym trosk, obaw, zmagań z trudnościami. Walki o możliwość rozwoju, samorealizacji. Ale i o tym, co udało się im osiągnąć. Dzielą się bardzo indywidualnym doświadczaniem świata i ludzi.  Poziom emocji, które ten spektakl generuje jest wysoki. Mocno działa na widza. Decyduje o tym osobisty charakter relacji, mający swe źródło w rzeczywistych, indywidualnych losach, osobowościach, temperamentach opowiadających, prostota bezpośredniego przekazu mowy ciała, specyfika dźwięku, miganie na różne sposoby. Humor, lekkość, intensywność przekazu. Istotne jest też to, że spektakl mówiąc o języku, komunikacji, wykluczeniu i integracji poza konkretnym geograficznym, rasowym lub religijnym kontekstem, porusza ważne zagadnienia natury ogólnej.  Stawia pytania, jak postępujemy ze sobą nawzajem i jak traktujemy to, co jest dla nas obce, inne.

Poznajemy różne języki migowe,  konkretnych ludzi, ich życie. Wystarczy jeden gest, nasz indywidualny gest dobrej woli, by wejść w ten intymny świat człowieka, który zaprasza do kontaktu, współodczuwania. Teatr prowokuje pierwszy wspólny krok ku sobie. Daje szansę. Ten niezwykle zmysłowy przekaz, inny niż u ludzi słyszących, jest szczery, ufny, prawdziwy. Autentyczny. Wzbudza zainteresowanie, empatię. Prowadzi do konstatacji, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, będąc tak różni. Nikt przecież nie jest doskonały a liczy się to, jak sobie z przeciwnościami, ograniczeniami, własną dysfunkcją radzimy. Jak na nią reagujemy. Ile jesteśmy w stanie z siebie dać, by móc się wzajemnie rozumieć. Musimy więc przyznać, że  jesteśmy -ci na scenie i ci na widowni-sobie bliscy. Kogo spotykamy, kogo widzimy? Tak naprawdę, w jakimś głębokim sensie, samych siebie. Tylko w szczególnej wariacji na temat. W innym wcieleniu. W teatralnym przetworzeniu, w artystycznym ujęciu. Z innej perspektywy. Poprzez inne środki, różne sposoby komunikacji. Co pokazuje, jak bardzo ważny jest każdy człowiek w swoim całokształcie, w kontekście, w sposobie wyrażania siebie. Na widowni jesteśmy anonimowi, bezpieczni, ukryci. Na scenie aktorzy się odkrywają, wykonują pierwszy, szczery, ufny gest, dając wskazówkę jak radzić sobie z samym sobą. Ważne jest, by nie być samotnym. Wystarczy zdecydować się. Potrafić przełamać zahamowania, wstyd, lęk przed  drugim, innym, obcym człowiekiem. Zaryzykować.

To nie jest seans terapeutyczny z zacięciem dydaktycznym, choć wiele nowych rzeczy się uczymy. Spotkanie uruchamia tą falę ciepła, energii, optymizmu, która łączy, buduje, pozytywnie nastraja. Zbliża. Niesie otuchę, daje pocieszenie, przyzwala czerpać z tego teatralnego kontaktu siłę. Ośmiela. Czujemy i wiemy, że występujące na scenie osoby pokazały swą choreograficzną mową ciała/wyrazistą mimiką, znaczącym gestem/ jak nie poddawać się słabościom, by odnieść ważne zwycięstwa nad sobą. Aktorzy upubliczniając swoje życiorysy, przeżycia, doświadczenia, sposoby komunikacji, zaprosili widzów do swego świata w sposób naturalny, wyciszony, powściągliwy przez to intensywny, przekonujący, wiarygodny. Interesujący. Pokazali, że warto się komunikować każdym możliwym sposobem, choć jest to trudne. Wymaga czasu, otwartości, uporu, cierpliwości obu stron.

Sztuka zawsze jest nośnikiem informacji, jest próbą komunikacji. Porozumienia. Zrozumienia. Poznania. Nawet jeśli tego nie zakłada, nawet jeśli tego nie chce. W tym wypadku znów zwyciężyła autentyczna, własnym językiem, wrażliwością opowiedziana historia. Odsłoniła  najcelniej wszystko co najważniejsze ukryte między słowami, gestami, działaniami, opowieściami. Wyraźnie, pięknie przemówiła. Połączyła aktorów i widzów.

Marta Abramczyk, występująca w spektaklu, powiedziała: "opowiadamy poprzez sztukę naszą prywatną historię. Ja opowiadam na przykład jak doszło do tego, że jako osoba całkowicie niesłysząca, mająca od niedawna implant słuchowy, mogę dziś mówić. Opowiadam o tym, jak pracowała ze mną moja mama - to dzięki niej mogę mówić swobodnie i poruszać się między światem głuchych i słyszących. Opowiadam też skąd nauczyłam się języka migowego. Takie historie opowiadamy: jak niedosłuch wpływa na nasze życie, jak przez to przebrnęliśmy". 

Obraz mówi więcej niż tysiące słów, teatralny JEDEN GEST również.

JEDEN GEST
reżyseria: Wojciech Ziemilski
scenografia: Wojciech Pustoła
muzyka: Aleksander Żurawski

obsada: Marta Abramczyk, Jolanta Sadłowska, Paweł Sosiński, Adam Stoyanov

"Jeden gest" w reżyserii Wojtek Ziemilski otrzymał główną nagrodę międzynarodowego festiwalu Zürcher Theater Spektakel w Szwajcarii.

wtorek, 17 października 2017

BAL W OPERZE COLLEGIUM NOBILIUM


Teatralny BAL W OPERZE ma filmowy plakat. To stopklatki z intrygująco niepokojącym monochromatycznym portretem zbiorowym młodych, gniewnych, zbuntowanych, wojowniczych a może tylko wykluczonych każdego pokolenia. Reprezentacji anonimowej generacji raz w jaśniejszej, raz w ciemniejszej  tonacji. Krytycznych duchów każdego miejsca, każdego czasu. Przeobrażających świat, powtarzających ciągle ten sam rytuał koniecznej zmiany, która niesie jednak niepokój, groźbę powtarzania tych samych błędów. Jakby wszystko było zakodowane raz na zawsze. Ostatecznie zdjęcie to obraz widmo, którego w spektaklu bezpośrednio w takiej formie nie można zobaczyć. Pojawia się dopiero gdy akcja spektaklu zatrzyma swój niezwykle dynamiczny bieg. Jakby informacja była zakodowana, ukryta w podprogowym przekazie. Celnie oddając jego sens, nastrój.

Znakomity tekst satyryczno-polityczny-celny, lekki, rytmiczny - Juliana Tuwima do inteligentnej, ilustracyjnej  muzyki-podkreślającej a nie miażdżącej znaczenia-  Leszka Możdżera w błyskotliwym opracowaniu choreograficznym budującym wizualne intensywne obrazy w całkowicie adekwatnej formie do całości, w kostiumie wprowadzającym niezbędny dysonans formalny buduje od pierwszych chwil niezwykle dynamiczny, energetyczny spektakl muzyczno-taneczny. Zasługa to też Anny Sroki-Hryń, reżyserki spektaklu, która potrafiła tak zestawić wszelkie elementy artystycznego wyrazu, że w maksymalny sposób wydobyła ich potencjał, nie przerysowując tematycznie, nie szarżując estetycznie.  Dowcip ma potencjał obnażający, obserwacja społeczna, obyczajowa, polityczna  krytyczny, choreografia plastyczny wymiar opisu kontekstu, kostium wprowadza niepokojący dysonans w określeniu pozycji klasowej, ton jest karcący, wypowiedź przyjmuje postać znaczącego ruchu, wyrazistego gestu. Minimalistyczna scenografia daje fory sugestii, wyobraźni. Spektakl ma miejsce w małej, czarnej przestrzeni a jedynymi rekwizytami są białe i czarne krzesła. Całość jest doskonale zrównoważoną kompozycją. Z muzyką wykonywaną na żywo.

Bal w operze-przygotowania, przyjęcie, obraz po- dotyczy prominentnych, bogatych elit ale kolejne jego fazy opowiadane są piosenkami aranżowanymi na ludowo, z perspektywy wykluczonych  z niego uczestników. Wykonywane są przez dziewczyny ubrane w białe bluzki z chustkami ludowymi na szyi i czarne spódnice z dużą falbaną. Chłopaki noszą białe koszule, czarne krawaty i spodnie/korporacyjne białe kołnierzyki/. Nowa generacja młodych gniewnych- ni to ze wsi, ni z miasta- daje wyśpiewany krytyczny opis tych, który rządzą światem, mają wpływy i pieniądze. Im wyżej się wynoszą możni tego świata, tym niższe są ich oceny moralne. Muzyka adekwatnie dostosowuje się do treści, podkreślając jej znaczenie i emocjonalny ładunek. Jest i nowoczesna, i ludowa, i rodzajowa, i typowo możdżerowa. Prosty, czytelny, jasny ale skondensowany w wyrazie ruch sceniczny /np. jadące wozy/ ma  niezwykłą siłę ilustrującą. Staje się celną obok tekstu krytyką trafiającą w istotę rzeczy. Siłą spektaklu jest jego tempo, dynamika, żywiołowość, lekkość, podprogowe, subtelnie wzmacnianie charakterystyki i oceny rzeczywistości, ludzi, społeczności. Co wyzwoliło niezwykłą energię. Nałożyło na przekaz filtr ponadczasowości.

Studenci, obecnie trzeciego roku Akademii Teatralnej w Warszawie, dla których był to egzamin w sezonie 2016/2017, wypadli wspaniale. Mieli szansę zaprezentować się tanecznie oraz wokalnie. Postawiono na zbiorową kreację, choć były też indywidualne popisy. Ich pomysły choreograficzne zostały włączone do spektaklu.  Niezwykłe tempo wymagało dużej kondycji, sprawności, koordynacji. Zgrania. Udało się. Brawo!!

Dlaczego nie piszę o tym, że tekst śpiewany, wytańczony, na tak wiele sposobów ilustrowany nie zawsze jest zrozumiały? Bo nie rozumiem braku reakcji pedagogów, twórców, tych wszystkich, którzy przecież przede mną ten spektakl oglądali. Na pewno byłby ten minus na plus przerobiony. Ważna jest oczywiście koncepcja kompozycji całości, materiał, z którego się kraje i wykonawcy, ich dyspozycja, talent i przygotowanie będące owocem ciężkiej pracy. Było warto. Bo nie liczy się tylko intencja, konieczność zaliczenia zajęć, krew i łzy pracy nad spektaklem ale i wypadkowy efekt końcowy, który stanowi satysfakcję nie tylko dla samych studentów, pedagogów, artystów ale i dla publiczności. Działanie sztuki, całokształt wysiłków ma ogromne znaczenie. A tu nie obyło się bez bisów, owacjom nie było końca. A to znaczy, że decyzja władz uczelni, by spektakl ten pokazać widzom w kolejnym sezonie, była słuszna. Nie przegapcie. Nie zapomnijcie o BALU W OPERZE. Będziecie świetnie się bawić. Powodzenia:)

BAL W OPERZE    Julian Tuwim
reżyseria: Anna Sroka-Hryń
muzyka: Leszek Możdżer
kierownictwo muzyczne: Mateusz Dębski
światło: Piotr Hryń
opieka artystyczna: Ryszard Peryt

występują:
Aleksandra Boroń
Kamila Brodacka
Katarzyna Gałązka
Małgorzata Kozłowska
Monika Szwajnos
Mateusz Burdach
Marcin Franc
Aleksander Kaźmierczak
Jakub Kordas
Konrad Szymański

zespół muzyczny:
Mateusz Dębski – fortepian
Łukasz Borowiecki / Piotr Domagalski / Piotr Filipowicz – gitara basowa
Grzegorz Masłowski / Jakub Szydło – perkusja

konsultacja akustyczna: Miro Bestecki

Spektakl warsztatowy studentów II roku WA.

premiera: 7 listopada 2016

OTELLO COLLEGIUM NOBILIUM


Ta sztuka mogłaby mieć tytuł nie OTELLO lecz JAGO lub CASSIO, DESDEMONA lub EMILIA. Mogłaby przyjąć imię każdego z nas. OTELLO pozostaje jednak punktem odniesienia, jest tym, w obecności którego się definiujemy, odsłaniamy swoje prawdziwe oblicze: czarne z duszą białego człowieka , białe z czarną duszą jak otchłań wszystkiego, co niszczy.  Jago mówi:"Nie jestem, kim jestem." I każdy z pozostałych bohaterów mógłby tak samo o sobie powiedzieć. Niewykluczone, że i my też. Nie ma jednoznaczności. Nie ma transparentności. Jest błądzenie w sieci intryg, sprzecznych uczuć,  niepewności. Wielki strach przeradza się we frustrację i ślepą, nienawistną, zabójczą furię.

Czarna scena z zawieszoną u powały instalacją metalowych rur, jak Puszka Pandory otwiera się w momencie rozpoczęciem spektaklu, już nic nie skrywa i wywleka na wierzch naturę zła. Jedynie kolorowe konfetti ożywia tą martwą materię. Przełamuje smutek, przygnębienie. Jakby wyczyszczona z rekwizytów scenografia chciała udowodnić, że przepisany Szekspir-ostro, bezkompromisowo mówiący o samotności współczesnego świata, rasizmie, szowinizmie, homofobi, instrumentalnym traktowaniu kobiet przez dominujący patriarchat, będący w nieustannej walce z samym sobą-uśmierca wszystkich. Nic się nie zmieniło oprócz formy. Ta jest wyrazista, bezwstydna, wulgarna. Demaskuje treść, obnaża ją i miażdży. Bo zasługuje na to, co ma nam do powiedzenia.

Dramat Otella motywowany jest osobowością, charakterem, niezaspokojonymi ambicjami, urażonej dumy niedocenionego Jago, symbolu skuteczności manipulacji i podstępu polityki intryg, kłamstw, sugestii, podszeptów diabła. Człowieka pragnącego tego, co jest poza jego zasięgiem, co mu się, mimo starań, wymyka, co mu się w jego mniemaniu słusznie należy. Wychodzi na jaw prawda o nim ale i o wszystkich pozostałych osobach dramatu. Przenikamy oblicze współczesnego świata, odkrywamy mechanizmy władzy, koneksji, warunki otrzymania awansu. Poznajemy skutki przyzwolenia na działanie zła. Bezbronność wobec własnej natury, której nawet się nie chce poprawiać, doskonalić, zmieniać. Wiedza o słabościach drugiego człowieka nadal jest potęgą w rękach ludzi przebiegłych, podstępnych, podłych, równie wielką i skuteczną jak władza i pieniądze. Jago wie czego chce i stara się to osiągnąć, choćby po trupach niewinnych osób. Nie zna litości. I miary. Jest cyniczny, zimny, bezwzględny, przebiegły, cwany, sprytny jak najzwyklejsza pospolitość. Marność miernoty. Odtrącany, poniżany seksualnie przez żonę, pominięty w awansie za służbę, zasługi wojenne hoduje w sobie nienawiść do wszystkich w odwecie za dotychczasowe upokorzenia. Silnie odczuwa brak miłości, uznania, pozycji, rangi- tego wszystkiego, co inni dostają w nadmiarze.

W kontekście tej sztuki Otello jest jedynie na chwilę odmieniony przez miłość do Desdemony, która jest jego trofeum, zakazaną, ekskluzywną, bezwolną kobietą zabawką, zdobytą na własność w czasie pokoju. Pochodzenie i jej pozycja łechtała jego próżność, była powodem do dumy. Wyczuł okazję, wykorzystał ją. Podbił szturmem obce sobie terytorium, o którym dotąd nawet nie śnił, nie marzył. Nie złamał prawa ale osiągnął swoje podstępem, bez wiedzy ojca Desdemony, Brabantia. Nie znaczy to, że nieszczerze kochał. On kochał nieprawdziwie, niemądrze, płytko. Czujny i skuteczny na polu bitwy, okazał się dyletantem w sprawach osobistych, sercowych.  Zaskakująco łatwo dał się podejść działaniom Jago. Okazał się być słabym, bezbronnym, na glinianych nogach bohaterem, wyniesionym do zaszczytów przez możnowładców za zasługi wojenne. Jednak łaska pańska na pstrym koniu jeździ, jasno jest to tu wyłożone. Człowiek, jednostka, szczególnie inna, obca jest nikim w rękach władzy, bo ta może zrobić z nim, co zechce, zgodnie ze swym politycznym interesem. Otello jest za plecami werbalnie poniżany, obśmiewany, jego zasługi są dezawuowane. Mimo niepodważalnych talentów, osiągnięć, dobrego serca okazywanego wszystkim. Mimo serdeczności, otwartości, braku ambicji bycia kim nie jest. 

Czarna skóra Otella, czerwone, pożądliwe usta, piękny, szeroki, rozbrajający uśmiech  jest jak piętno. Znak ostrzegawczy, wystarczający powód, by nim pogardzać. Wszystko to maska, farba, która jest tu metaforą. Desdemona stwierdza, że  był bardziej biały od białych. Farba brudziła wszystkich, którzy się zbliżyli do niego. Bo w istocie wszyscy jesteśmy bardzo do siebie podobni. Z kim przebywamy, takimi się stajemy. I wszystko jesteśmy w stanie wykorzystać przeciwko drugiemu człowiekowi aby tylko dogodzić sobie. Otello nie jest bez winy. Tak łatwo dał się sprowokować,  przekonać Jago, podejść oszustwom. Zbyt szybko, bez walki uległ. Samo podejrzenie uruchomiło w nim całe pokłady emocji, dotąd tłumionych, spychanych do podświadomości.  Miłość Desdemony była dla niego cudem, w który do końca nie uwierzył.  Zraniony w swych uczuciach i ambicjach męskich stał się brutalny, okrutny i bezwzględny dla niej jak dla najgorszego wroga. Ufał tylko swemu instynktowi zawsze pogardzanego czarnucha, maura. Ukarał Desdemonę nie za to czego nie zrobiła, ale za to, co inni mu zrobili. Wziął odwet za dotychczasowe upokorzenia. Czujna, nieufna natura podporządkowała się dyktatowi logiki Jago. Nie słuchał serca lecz doświadczenia, które mu podpowiadało, że znów został oszukany, ośmieszony, poniżony. Zdradzony. I to przez kobietę, żonę. Przez oddanego mu sługę, swego najbliższego przyjaciela Cassio.

Desdemona to wyidealizowana kobieca a właściwie dziecięca czystość, naiwność i niewinność. Jednak to ona najwcześniej, najbardziej się brudzi. Nie ma niewinności, zdają się sugerować autorzy sztuki, reżyserka spektaklu. Epoka braku świadomości zła tego świata już dawno minęła. Winą Desdemony jest właśnie to pasywne granie niewiniątka, słodkiej blondynki, spełniającej najskrytsze marzenia, zachcianki mężczyzny. Zawsze pięknej, zawsze bogatej, sytej lalki, zabawki, idealnego przedmiotu męskiego pożądania, niekoniecznie miłości. Potrafi zaspokoić Otella, jak on tego oczekuje i pragnie. Zna zasady gry. Daje sobie świetnie radę. Jednak i ona jest bezbronna, bezradna wobec furii zazdrości męża, który deklaratywnie bezwarunkowo kochał ale równie bezwarunkowo nienawidzi i odrzuca, co nie spełnia jego standardów wierności. Byle powód uruchamia samo napędzającą się lawinę niszczących emocji. Otello umie podbijać, nie potrafi tego, co zdobył bronić. Nieważne jest, co ma w sercu, ale co inni mu powiedzą. Desdemona nie jest w stanie już nic zrobić. Nie zdoła już niczego ocalić. Czar prysł i nie da się już poskładać tego, co tak doszczętnie zostało zniszczone. Nie jest decydujące, co mówi i robi kobieta, ważne jest co mówi i robi mężczyzna. 

Emilia to kobieta świadoma siebie i świata. Wyemancypowana.  Mocno stoi na ziemi, twardo patrzy na życie. Korzysta z niego. Bierze i daje, co chce. Jak mężczyźni za nic ma nieskazitelną reputację. Uświadamia Desdemonie przedmiotowe,  instrumentalne traktowanie kobiet przez mężczyzn. Wyraża niezgodę na to. Jest sprytna, śmiała i odważna. Zna zasady gry. Ale w niej też jest gorycz zawodu, niespełnienia. Oceany samotności. Nosi w sobie odrazę, niechęć i w istocie traktuje mężczyzn, jak oni kobiety. Dorównuje im w ich sztuce wykorzystywania, poniżania i podłości. Nie jest solidarna ze swoją płcią. Nie umie ocalić Desdemony, przyczynia się do jej upadku.

Cassio,  oddany sługa i dobry żołnierz, okazuje się być łatwowiernym, naiwnym gejem. Nie wyczuwa podstępu Jago. Daje się sprowokować. Traci czujność na rzecz zaspokojenia swoich słabości. Ulega. Ma słabą głowę i pociąg do chłopców. Gubi go to i niszczy jego karierę, doprowadza do śmierci. Sprytniejszy, zręczniejszy Jago go wykorzystuje. Podobnie jest z Rodrigo, bogatym arystokratą, którego pieniądze służą załatwianiu spraw Jago. Łatwo przychodzi Jago nim manipulować, podporządkować sobie, uczynić narzędziem w swoich rękach. Rodrigo też ulega słabościom. Łatwowierny, zaślepiony pragnieniem Desdemony pogrąża siebie i innych. Gdy Rodrigo zorientuje się, jaką ma wyznaczoną rolę w grze Jago, jest już na ratunek za późno.

No cóż, naiwni, głupi i ślepi przegrywają swoją szansę. Tracą wszystko. Życie jest brutalną, bezwzględną grą znaczonymi kartami. Jeśli nie zna się zasad, nie można wygrać. Na sukces nie ma szans. Ale mimo wygranej, przegrywa się. Szczęście, miłość, to co piękne, niezwykłe i dobre, ważne trwa chwilę i przychodzi za wszystko, nawet nie za swoje błędy, winy słono zapłacić. Nic nie trwa wiecznie. Każde życie kończy się śmiercią. Z mroku się wyłaniamy i w mroku się pogrążymy wracając do jądra ciemności.

Otello Marcina Stępniaka niesie w sobie to szczęście mężczyzny, który kocha, pewność jaka bije od zwycięzcy. I całkowitą opozycję tego stanu emocjonalnego, krzywdę człowieka prostego i zranione męskie ego. Najtrudniejszy do uwiarygodnienia jest ten moment przejścia od euforii człowieka sukcesu do całkowitego załamania i upadku. Brakuje w grze mocniejszego akcentu, motywacji i głębi. Za szybko, zbyt prosto daje się zwieść Jago. I osobiście zabija żonę a dokonany akt zemsty jest odwetem, za wszystkie upokorzenia jakich doznał w życiu, sposobem rozładowania negatywnych emocji. A może tylko szukał byle pretekstu, by pozbyć się Desdemony. Zostawia nas z pytaniem dlaczego tak gwałtownie reaguje. Nie rozumiemy do końca Otella ale go jednak lubimy.  Jago Henryka Simona przekonuje. Aktor ma w swej aparycji, tonie, postawie cechy granego bohatera. Duża, ważna, dobra rola. Cassio Kamila Suszczyka brakuje pewności siebie. Jest miękki, delikatny. subtelny. Dobrze, ale może za bardzo! Winien wyostrzyć swoją postać, tchnąć w nią więcej, więcej życia. David Ściupidro gra charakterystycznie, na jednym pomyśle. Jego Rodrigo poza tym jest bez właściwości. Idealny do ukształtowania. Wymyślenia. Emilia Agaty Różyckiej to przebiegły gracz. Chodzi w wysokich szpilkach, nosi spodnie. Umiejętnie bryluje. Skutecznie prowadzi wyrafinowaną grę z mężem. Aktorka sprawia się w ciekawej roli żony, która wie, że kobiecie jest bardzo trudno żyć na jej warunkach w świecie urządzonym i kontrolowanym przez mężczyzn, uroda jest nietrwała, życie krótkie, trzeba więc wycisnąć z niego wszystko, co się tylko da. Martyna Byczkowska w roli Desdemony nie jest jednoznacznie  kruchą, słabą, bezwolną dziewczyną. Budzi ambiwalentne uczucia, jakiś niepokój, który podpowiada, że wie czego się od niej oczekuje. Potrafi spełniać marzenia, budzić pożądanie. Dostosowywać się. Nie umie się bronić w momencie opresji. Nie ma żadnych argumentów. Nie walczy. W krótkiej blond peruce,  czarnych martensach, luźnej, krótkiej sukience z odkrytymi ramionami przypominała wampa ale w scenie śmierci jest już, naturalną brunetką, tradycyjną panną młodą w tiulowej, białej sukience. Znów w konwencji normy, w ramach stereotypu. Oboje z Otellem, który ubrany jest w mieniący się garnitur, w tym najbardziej dramatyczny momencie wydają się parą rodem z show biznesu. Trudno przejąć się akcją, przeżywać tragedię. Brabantio  Marcina Bubółki to ojciec Desdemony, młody i mało dostojny. Ale to oczywiste, wszyscy wychodzą tu z roli. Nie są, kim są.

Spektakl jest tylko dla widzów dorosłych i świadomych tego, że użycie niecenzuralnego języka na scenie, mocno uzasadnione, jest uprawnione. W tym wypadku sztuka ukazuje świat twardego, trudnego życia żołnierzy, którzy walczą na wojnie i nie zawsze sobie z nią radzą. Stres, trauma, świat relacji męskich łamie normy, sprzyja rozluźnieniu wszelkich zasad. Język jest wulgarny, przekleństwa liczne, a relacje, szczególnie mężczyzn w stosunku do kobiet, nieobyczajne, brutalne.

Mimo reakcji oburzonych  jest to dobre przedstawienie. Solidnie wyreżyserowane przez Grażynę Kanię, z ciekawą, minimalistyczną scenografią, współczesnymi  kostiumami.  Równo ale bez spektakularnych fajerwerków zagrane. Z niezłą dykcją, w dobrym dramaturgicznie tempie. Grane bez mikroportów, słyszalne w ostatnim rzędzie, wybrzmiewa wiarygodnie, mocno. Dla mnie mogłoby być jeszcze bardziej radykalne. Wyostrzone, śmiałe. Na pewno ta precyzyjnie przemyślana niemiecka sztuka, zakładająca element eksperymentu, zaskoczenia, będzie się z czasem na scenie jeszcze zmieniała, doskonaliła, przeobrażała.  Tego widzowie, widząc zachęcający jak dotąd efekt, szczerze życzą. Jest ciekawie. Jest dobrze. Jest współcześnie. Powodzenia:)




OTELLO
Feridun Zaimoglu & Günter Senkel
na podstawie Williama Shakespeare’a

Tłumaczenie i opracowanie: Grażyna Kania
Współpraca: Marcin Bartnikowski
Reżyseria: Grażyna Kania
Scenografia i kostiumy: Katarzyna Sankowska
Muzyka: Dominik Strycharski
Światło: Michał Głaszczka
Video: Marcin Almert
Asystentka reżysera: Lena Alberska, Marcin Bubółka

OBSADA:

Otello – Marcin Stępniak
Jago – Henryk Simon
Cassio – Kamil Suszczyk
Rodrigo – David Ściupidro
Brabantio – Marcin Bubółka
Doża – Jakub Kordas (III rok WA)
Desdemona – Martyna Byczkowska
Emilia – Agata Różycka
______________

Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie.
Premiera: 6 października 2017

fot. Bartek Warzecha

czwartek, 12 października 2017

MOJA WALKA TR WARSZAWA


Michał Borczuch w spektaklu WSZYSTKO O MOJEJ MATCE robi w teatrze to, co Karl Ove Knausgård cyklem swoich książek MOJA WALKA w literaturze. Każdy w swojej dziedzinie i skali bada działanie czasu, pamięci i tego, co wpływa na nią. Ze sobą w centrum, gdzie pozostałe postaci są satelitami, nośnikami ich wiedzy o nich samych. Reżyser eksploruje wspomnienia o swojej matce, to wszystko, co z niej w nim, w otoczeniu przeszłym i teraźniejszym, w innych ludziach zostało. Tworzy różne symulacje, buduje konteksty, przywołuje marzenia, wizualizuje wyobrażenia z nią związane. Pisarz bardzo, bardzo szczegółowo opisuje swoje życie z powodu relacji z ojcem i dla samej ciekawości, jak daleko można się posunąć w bardzo szczegółowym rejestrowaniu codzienności, nawet najbardziej powszedniej, banalnej, oczywistej. Pisząc ratuje się, bo jak twierdzi, ucieka przed alkoholizmem, przyczyną degradacji życia i powodu śmierci jego ojca. Być może obaj artyści tworzą z różnych motywacji, dla osiągnięcia odmiennych celów. Tak jednak to robią, że wynik ich procesu twórczego jest bazą do projekcji indywidualnych doświadczeń, przeżyć, emocji każdego, kto się z ich dziełem zetknął. Ich sztuka działa.


Nie dziwi,  że Michał Borczuch sięgnął po MOJĄ WALKĘ. To wymarzony materiał umożliwiający mu rozwijanie jego własnej metody budowania wyobrażenia o rzeczywistości. Poznania i zrozumienia siebie.  Tak się składa, że nas wszystkich. Pokazał sztuką teatralną jak pracuje i zmienia się pamięć, z nią człowiek. Stworzył sceniczny hologram bohatera wędrującego w czasie i przestrzeni przez życiorysy i wrażliwości innych osób, związki z nimi, złożony z tego jak sam się postrzega, co pamięta, co zmyśla, co przyjmuje a co odrzuca w niepamięć.  Opowiada o człowieku, który toczy swoją walkę, by być, by żyć. By zrozumieć. By tworzyć.

W spektaklu najważniejsze jest badanie pamięci własnej i innych ludzi co do tych samych faktów, miejsc, sytuacji, osób, wydarzeń oraz wpływu czasu, emocji, uczuć, które tę pamięć modyfikują, przetwarzają, wypaczają. Tych czynników jest znacznie więcej, bo z upływem czasu wszystko ulega zmianie. Jak to się dzieje, że jedno wydarzenie każdy z jego uczestników pamięta inaczej, czasem diametralnie różnie/np. opis mieszkania ojca/. Jak to jest, że ta sama kochająca się para/Jan Dravnel, Justyna Wasilewska/, Karl i Linda, po kilku latach małżeństwa to zupełnie inna konfiguracja dwóch indywidualnych światów/Sebastian Pawlak, Agnieszka Podsiadlik/. Umieszczając obie pary na scenie obok siebie konfrontuje moment poznania, zauroczenia, oczekiwań, miłości z dojrzałym związkiem obarczonym obowiązkiem wychowywania dzieci, konieczności dostosowywania się, naginania do sytuacji, do partnera, rezygnacji z własnego tylko zestawu potrzeb, ambicji, samorealizacji. Uwidacznia  metamorfozę jaką para przeszła, jak się zmieniła po ośmiu latach wspólnego życia. Michał Borczuch multiplikuje, kondensuje. Zestawia, konfrontuje, każe istnieć, przenikać się  różnym czasom, rzeczywistościom, relacjom, wspomnieniom. Zamienia płeć bohaterom/ wspaniała scena "mój pierwszy raz"ubranej na czarno Wasilewskiej i rozebranego do rosołu Dravnela/. Obsadza aktorów w wielu rolach, aktorzy grają bohaterów w różnym wieku/Halina Rasiakówna jako narratorka książki ale i matka Karla, ale i 13 latka i nie tylko/. I jest to bardzo ważne. I interesujące.

Po pewnym czasie można odnieść wrażenie, że w każdej pojawiającej się osobie, w relacjach  z nią, tym, co mówi, główny bohater, Karl Ove Knausgård, szuka i odnajduje siebie. Konfrontuje to z własną pamięcią, co uwidacznia rzeczywistość złożoną, nieoczywistą. Uzupełnioną fantazją, zmyśleniem. Do końca nie wiadomo, co jest prawdą a co fikcją.  Jedno dopełnia, przenika, podkreśla drugie. Wspomnienia istnieją niezależnie, równoprawnie. Nie znaczy to, że przekaz  jest zakłamany, nieszczery, nieuczciwy. Wydaje się bardzo wiarygodny i przenikliwy. Emocjonalnie przekonywujący.

Borczuch na wielu poziomach ogniskuje różnorodne refleksy złożonej prawdy o człowieku, odbijającej się w innych, przypadkowych, bliskich, najbliższych ludziach. Zwraca uwagę na postrzeganie i zapamiętywanie rzeczywistości przez pryzmat emocji, uczuć, pragnień, lęków, obaw, strachu. Fragmentaryczne i rozbuchane. Reżyser maluje portret Karla Ove, ale przecież nie tylko jego, złożony z kompozycji wielu klisz, wspomnień, obrazów pochodzących z różnych źródeł. Teatralnie tworzy fantastyczny, bogaty, palimpsestowy obraz sceniczny. Mieniący się znaczeniami, które przenikają naturę człowieka, rzeczywistości, pamięci, czasu. Prawdy kim dla siebie samych i świata jest. Jak się w nim przegląda. Co widzi. Jak siebie w jaźni stwarza. Jak istnieje. Jak prowadzi swoją walkę. By nie dziedziczyć, co go obciąża, ogranicza, niszczy. By poprzez sztukę mógł próbować walczyć, mieć szansę zwyciężać. Ale też poprzez nawiązanie do faszyzmu, MEIN KAMPF Hitlera i czynu Brevika porusza problem wpływu ideologii na kreowanie rzeczywistości.

Scenografia i kostiumy Doroty Nawrot fantastycznie pomagają realizować zamysł reżysera. Scenografka tworzy kilka zmieniających się, oddzielnych planów, które jak puzzle składają się w różne konfiguracje w zależności od tego, co się wspomina, jaką dana scena rolę pełni i funkcję. Podest ze schodami, pianino z nutami, krzesła, aneks kuchenny tyłem do widowni, pokój z miodową kanapą, dywanem w czerwono-żółtą jodełkę, lampą stojąca,  to przestrzeń, która w pewnym momencie , staje się ośrodkiem  psychiatrycznym, czy wyobrażonym namiotem z realnym olbrzymim czerwonym materacem. Drzwi metalowe z futryną to  przejście w czasie i przestrzeni, stół z rekwizytami, olbrzymi ptak, który w pewnym momencie stanie się ważną metaforą niejedną, pozostają na scenie cały czas. Podobnie jak interesująca bardzo ściana na wprost widowni z otwieranymi i zamykanymi w konkretnych sytuacjach oknami, w których toczy się akcja, będąca jakby wycinką, fragmentem wspomnień. Ściana to obraz, rzeczywistość przetworzona, a raczej zdjęcie mieszkania z tymi samymi meblami, które widzimy przez jakiś czas ustawione na scenie. O nią oparta jest drabina z jej wyraźnym cieniem a także lustro, jak kolejny obraz, który na bieżąco odbija świat w ruchu i zmianie. Wnoszony i co jakiś czas wynoszony jest duży blejtram. To jeden z ekranów, na których wyświetlane są projekcje ujęć z kamery na żywo/tego, co się dzieje w kuchni-młoda Linda i Karl, portret Haliny Rasiakówny jako narratorki, czy jej matka Karla Ove/  wideo, filmy/warsztaty, przesuwający się krajobraz, relacja, wywiady z dziećmi z Szamocin/. Jest też na scenie przez cały czas tajemniczy stół, który okazuje się być urządzeniem do stworzenia jednego z obrazów końcowych. Aktorzy uruchamiają go, widzimy jak to naprawdę wygląda, a na ekranach obserwujemy w tym samym czasie film transmitowany kamerą, przedstawiający wzburzone morze, stateczek z papieru, piękne, pogodne niebo jako wstęp do przywołania wydarzeń wyreżyserowanych przez Brevika na wyspie. Mamy trzy obrazy pewnej rzeczywistości. Jak trzy relacje tego samego wydarzenia opowiedziane z różnych perspektyw. Muzyka też w podobny sposób jest komponowana przez Bartosza Dziadosza. Widzimy babcię grającą na pianinie, słyszymy Björk śpiewającą piosenkę znanego zespołu z XX w./ trzy różne rzeczywistości/. Co wydarzyło się naprawdę, co ostateczne pamięta bohater : konkretną piosenkę, charakterystyczny głos Björk, czy babcię przy pianinie? Światło Jacqueline Sobiszewski też wyczarowuje różne przestrzenie. Raz zasłania, ukrywa, wymazuje raz podkreśla, szczególnie wyróżnia. Jakby całkowita ciemność unieważniała, była niepamięcią, a całkowita jasność ostatecznie wyostrzonym obrazem zapamiętanym, tą jedną jedyną prawdą. Przynajmniej na dany moment.

Bardzo, bardzo istotna jest gra aktorska, sposób artykulacji tekstu. Tu też są ważne akcenty i przejścia. Drogowskazy i znaki informacyjne. Od monotonnego, wyciszonego, nudnego czytania  fragmentów książki  MOJA WALKA na temat analogii związku ojca Hitlera z synem i Karla Ove z jego własnym ojcem/wspaniała Halina Rasiakówna/,  po relacje matki ofiary Brevika, nieobecnej podczas jego ataku, i bezpośredniego świadka w kontekście dywagacji o związku ideologii z rzeczywistością. Są momenty, kiedy denerwujący, poszarpany, nonszalancko naturalistyczny słowotok przechodzi w perfekcyjną, wzorcową, piękną grę aktorską/sceny rodzajowe/. Przeplatające się w tym samym czasie narracje zmultiplikowanej pary Lindy i Karla są celnie zróżnicowane ładunkiem emocjonalnym bohaterów, wynikającym z sytuacji w jakich się znajdują/zakochana, roznamiętniona para -smukła blondynka, elegancka Wasilewska i chłopięcy Dravnel kontra walczący ze sobą, brutalnie, ostro, roszczeniowo 40-letnia brunetka, w kolejnej ciąży żona i jej mąż- na sportowo ubrani Podsiadlik, Pawlak/. Mistrzostwo. 

Tomasz Śpiewak adaptuje  gigantyczny tekst doskonale sprawnie, celnie. Ponad czterogodzinny spektakl nie nudzi, jest interesujący, zabawny, dowcipny, lekki. Tematy zapętlają się/na początku o faszyzmie, MEIN KAMPF na końcu Brevik i jego wypaczone ideologią rozumienie rzeczywistości/, podkręca dramaturgicznie/w scenie początkowej Karl Ove z przyjacielem sprząta mieszkanie po śmierci ojca, szczegółowo opowiada o jego nieprawdopodobnym zapuszczeniu, w końcówce sztuki jest relacja o tym, że było sterylnie posprzątane-jaka była prawda?, w jakim sensie jest to ważne?/. Istotna jest też część spektaklu, która mówi o tym jak bohaterowie książki, wymienieni z prawdziwego imienia i nazwiska, w konkretnych, znanych sytuacjach, reagują na to, że Karl Ove chce wydać swoją sagę w takiej odsłaniającej ich tożsamość formie. Uwidocznione jest to otwarte spięcie, ostra konfrontację różnych pamięci tych samych zdarzeń, ochrona własnych interesów, dążenie do idealizowania siebie, przemilczania niewygodnych faktów, niekorzystnych charakterystyk postaci, kompromitujących kontekstów. W tych wszystkich uwagach i zastrzeżeniach autor widzi własne obawy. Waha się, wstydzi. Ma wątpliwości. Brakuje mu pewności, czy to jego pisanie kongenialnie przenoszące rzeczywistość do literatury niesie jakikolwiek sens, ma znaczenie.

Muszę zasmucić wszelkich malkontentów, maruderów: tu wszystko jest przemyślane, konsekwentne, na różne sposoby ilustrowane. Wzmacniane i uzasadniane. Nawet biegające około północy po scenie malutkie dzieci, które grają nie grając.

Bo to jest najlepszy jak dotąd spektakl Michała Borczucha. Naprawdę imponujący, wspaniały. 


MOJA WALKA
według cyklu powieściowego Karla Ove Knausgårda „Moja walka”/“Min kamp”

reżyseria: Michał Borczuch
adaptacja tekstu, dramaturgia: Tomasz Śpiewak

scenografia, kostiumy: Dorota Nawrot
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
muzyka: Bartosz Dziadosz
asystent reżysera, wideo: Wojciech Sobolewski
inspicjentka: Malwina Szumacher
kierowniczka produkcji: Natalia Starowieyska
stażystka działu produkcji: Maria Zdulska
kuratorka projektu w Szamocinie: Agata Siwiak

obsada: Jan Dravnel, Dobromir Dymecki, Magdalena Kuta, Lech Łotocki, Maria Maj, Sebastian Pawlak, Agnieszka Podsiadlik, Halina Rasiakówna, Paweł Smagała, Justyna Wasilewska

realizator dźwięku: Piotr Domiński, Jarosław Grzelak
realizator wideo: Łukasz Faliński
realizator światła: Jędrzej Jęcikowski
garderobiane: Elżbieta Kołtonowicz, Teresa Rutkowska
rekwizytor: Tomasz Trojanowski

W projekcjach wideo uczestniczyły Dzieci z Domu Dziecka w Szamocinie: Marlena Cholewa, Kacper Janiszewski, Krystyna Kogut, Leszek Kogut, Mateusz Peksa, Danuta Peksa, Grzegorz Peksa, Weronika Popkowska, Adrian Świątek, Jakub Świątek, Patrycja Świątek, Dagmara Świątek, Martyna Wawrzyniak, Gracja Wawrzyniak, Kacper Wawrzyniak, Kamil Zalewski
oraz aktorzy:Dominika Biernat, Krzysztof Zarzecki

statyści:
Gaja Dravnel, Piotr Gromek, Stefania Smagała, Malwina Szumacher, Robert Tomala, Tomasz Trojanowski, Łukasz Winkowski

W projekcjach wideo uczestniczyli/ły warsztatowicze / warsztatowiczki: Martyna Bakuła, Michał Grzegorzek, Agnieszka Jelonek, Małgorzata Kowalska, Aleksandra Listwan, Józefina Moczyńska, Alicja Pietruszka, Monika Rejtner, Alicja Sawicka, Karina Seweryn, Małgorzata Stasiak, Bartek Zdunek

W sesji fotograficznej wzięli udział: Łukasz Raczkowski, Maria Raczkowska

Adrianna Smerecka - nauka języka norweskiego
Jacek Telenga – konsultacje językowe

W spektaklu wykorzystano:
film autorstwa Dominiki Biernat
film autorstwa Justyny Wasilewskiej
film autorstwa Jana Dravnela
zdjęcia Wiktora Bruchala

Fragment filmy "Łowca Androidów", dystrybucja na Blu-ray i DVD – Galapoagos Films.
"The Siege of Jerusalem" by Invicta
W spektaklu wykorzystano fragment audio filmu "Stalker" w reż. A. Tarkowskiego

premiera: 6.10.2017

piątek, 6 października 2017

NAD MOIM GROBEM NOC NIE ZAPADNIE TEATR DRUGA STREFA


Krzyk. Rozpacz. Lament. Odruch niezgody, buntu, cierpienia. Cokolwiek się zdarzy, nie zaznam spokoju, szczęścia, spełnienia zdaje się mówić plakat anonsujący spektakl NAD MOIM GROBEM NOC NIE ZAPADNIE. Nie tylko życie fundować może cierpienie, śmierć również. Jeszcze bardziej pogłębia, wyostrza ból egzystencjalny. Komplikuje, zaburza wszystko. Sztuka  rejestruje moment po stracie najbliższych. Ich nieobecność, ich brak uświadamia bohaterom, ile z nich samych razem z tymi, którzy na zawsze odeszli, umiera. Obnaża uzależnienie od nich, zdradza bezradność, bezsilność. Żywi czują się niekompletni, osieroceni-  zdezorientowani, zaskoczeni, zagubieni, samotni, osłabieni, niezdolni do samodzielnego funkcjonowania. Odnieść można wrażenie, że cokolwiek by nie zrobili, muszą przegrać. Nie są tego świadomi. Mają tylko przeczucie  paraliżującego lęku.

Louis, mężczyzna w średnim wieku, po śmierci żony bardzo za nią tęskni i czuje się samotny w świecie, w którym nie ma go kto pocieszyć po nagłej stracie Dana, pierworodnego syna. Żona akceptowała męża i wspierała, zaspakajała jego potrzeby. Teraz Louis, w jej ubraniu jako transwestyta Lullaby, prostytutka, błąka się po cmentarzu. Staje się lub był zawsze groteskową figurą. Kruchą, rozbitą, delikatną jak dziecko. Bywa zabawny, ciepły, bezpretensjonalny, otwarty. Umie być sobą, choć nie daje sobie z tym rady.

Iwan, młodszy syn Louisa, to zwykły, zagubiony chłopak. Od zawsze wpatrzony w swego starszego brata, Dana, który był dla niego guru, nauczycielem, szefem, punktem odniesienia. Iwan, uzależniony od niego, podporządkowany mu, po jego śmierci nosi jego łańcuch, skórzaną kurtkę. Stara się nim być. Razem okradali groby, naiwnie marząc o lepszym życiu. Pozbawiony przewodnika wybija się na samodzielność, choć nie jest mu łatwo. Nie wie, co ma robić w zupełnie nowej dla niego sytuacji. Uczy się ale idzie mu kiepsko. Marzy o miłości ale ulega Laurze, dziewczynie, która stara się dyrygować ich relacją. Mogliby być szczęśliwi gdyby nie jego dezorientacja wynikająca z jej ambiwalentnego zachowania.  Iwan jest dobrym materiałem na męża ale wycofuje się z tej znajomości. Jest słaby, delikatny choć w robocie wykazywał cechy psychopatyczne/grzebanie w grobach, obcinanie trupom palców, itp./. Cezary Kwiecień w roli Iwana pokazuje te wszystkie sprzeczności. Zagubienie, nieporadność, uporczywe szukanie we wzorze brata siły, stanowczości, sposobu przejęcia kontroli nad swoim życiem. Gdy poznaje prawdę o Danie, rośnie  w nim rozczarowanie. Niepewność, czego ma się w takiej sytuacji trzymać. Co dalej robić.

Laura goni za bliskością, uczuciem ale wszystko, co może zaproponować to instrumentalne uprawianie miłości, zimne gesty. Pragnie tego, czego nie zna. Ściga oddalające się spełnienie. Chce pocałunku a tak naprawdę być całowana, chce się kochać a tak naprawdę być kochana.  Jej napastliwy wulgaryzm, bezpośredniość żądań seksualnych odpycha. Nieumiejętność komunikowania uczuć, pragnień niszczy wszystko.  Laura wie czego jej brakuje, nie potrafi tego osiągnąć. Czystość intencji unieważnia forma jej zachowania. Ona po prostu nie umie inaczej, choć czujemy szczerość deklaracji. Niestety, Iwan nie czuje. Laurka straci go, jedyną prawdopodobnie szansę na przeżycie prawdziwej miłości, na szczęście. A była tak blisko! Jakże boleśnie to odczuwamy, bo Pamela Adamik gra Laurkę w sposób sugestywny, łączy delikatność, subtelność, piękno jej marzenia o miłości z odpychającym działaniem na tych, od których oczekuje czułości, autentycznej emocji. Bardzo dobra rola.

Dolores, panna młoda w ciąży i wdowa po Danie jednocześnie, w sukni ślubnej na pogrzebie, nie potrafi uwolnić się od swojej przeszłości, nie może powstrzymać rozrastającej się w niej strefy mroku. Niszczy ją samotność, depresja, przygnębienie, poczucie zawodu, świadomość położenia nie do pozazdroszczenia. Złudzenia, że życie z Danem odmieni jej los na lepsze kończy się ostatecznie w momencie jego śmierci. Tak naprawdę takiej szansy nigdy nie miała. Zła przeszłość, okrutna rzeczywistość może tylko generować beznadziejną przyszłość. Katarzyna Hołtra w tej roli przekonuje, wzrusza. Pokazuje, jak bardzo jej bohaterka sama się oszukuje, nie potrafi samodzielnie kreować swojego życia. Nigdy nie miała na niego wpływu.

Prawy, świetnie grany przez Konrada Szymańskiego, stracił ukochaną.  Nie wiadomo, czy to rzeczywiście była jego miłość życia czy też wydawało mu się, że taka była. Nie jest załamany, przybity. Naiwnie, uporczywie, jakby nie widział innego sposobu, nie miał wyjścia, walczy o siebie dzień po dniu. I w tym widzi sens swojej syzyfowej pracy nad sobą i własnym życiem. Obserwując w jaki sposób o sobie opowiada, wiemy, że mu się nie uda. Załamuje jego dziecięce wyobrażenie o tym, że sama chęć szczera uczyni z niego człowieka spełnionego. Jest nieporadny, prostolinijny. Postępuje intuicyjnie. Wyzwala w widzu odruch, by go ratować. Ale czuje się i on bezsilny  wobec stanu psychicznego, emocjonalnego Prawego.

Czy naprawdę nikomu nie współczujemy? W pierwszym odruchu tak, ale zbyt wyraźny jest ten rozjazd pomiędzy twardą, brutalną rzeczywistością i snutą obok niej wyidealizowaną projekcją pragnień.  Marzenia nie mają prawa się spełnić w sytuacji gdy bohaterowie nie zostali nauczeni walki, komunikacji, samodzielności.  Bo nie potrafią ocenić, co jest rzeczywiste a co nierealne. Dlatego się mijają, nie odgadują wzajemnych uczuć, nie poznają prawdy o sobie. Nie dociekają, co kryje serce, zdradza zachowanie. Mieszają się im różne światy, porządki i ten miks mentalny prowadzi ich na manowce, prosto w objęcia nieszczęścia.  Każdy ze związków nie miał przyszłości. Skazany był na klęskę. Bohaterowie tęsknią za tym, co nieosiągalne a wydawało się im, że jest w zasięgu ręki.  Wszelka zmiana, progresja jest niemożliwa. Sami nie pozwolą, by nad ich grobem noc nie zapadła. Nie pogrążyła w ciemności, unieważniła, wchłonęła to, co w nich umarłe, a nadal niszczy im życie. By można było zacząć nowe, inne, lepsze. Światło dnia ma ciągle uwidoczniać, podkreślać, przypominać, kim są i zawsze będą. Zadbał o to Louis, zadbali i pozostali. To historia ludzi, niewolników swoich ograniczeń, których nie dostrzegają. Wszyscy są zakładnikami marzeń o raju z perspektywy piekła. O czym śpiewa sceniczny Elvis Presley, wyimaginowany boski przyjaciel.

Spektakl jest debiutem reżyserskim Krzysztofa Kwiatkowskiego pod opieką artystyczną Jacka Poniedziałka. Trzeba przyznać, że udanym. Szkoda tylko, że tak bardzo przypomina swoją konstrukcją, estetyką, użytymi środkami wyrazu spektakle Krzysztofa Warlikowskiego.  Aktorsko jeszcze musi tylko doszlusować do poziomu aktorów mistrza. Ale to nie jest zarzut, oj nie!  Wzór jest zacny ale nie wiem czy nie warto byłoby postawić na absolutnie autorską, całkowicie niezależną artystycznie produkcję. Jest potencjał, jest talent, jest moc. Wszyscy wykazali ogromną determinację, nieziemski upór, by ten spektakl powstał. Powodzenia więc, powodzenia:)

NAD MOIM GROBEM NOC NIE ZAPADNIE
reżyseria, adaptacja tekstu, opracowanie muzyczne: Krzysztof Kwiatkowski
asystent reżysera: Cezary Kwiecień
opieka artystyczna: Jacek Poniedziałek
scenografia: Klaudia Sadolewska - Moskal
kostiumy: Marcin Żak
aranżacje utórów Elvisa: Andrzej "Kwiatek" Kwiatkowski, Marcin Kleiber, Miłosz Oleniecki
reżyseria świateł: Jakub Wronko
video: "Tadam"
video camera: Kasper Lorek
obsługa visuali: Miłosz Kaniewski
realizacja techniczna: Elek Baranowski
plakat: The Krasnals
tłumaczenie tekstu: Maryna Ochab i Bogusława Schubert
produkcja: Krzysztof Kwiatkowski, Cezary Kwiecień

obsada:
Iwan - Cezary Kwiecień
Louis, Lullaby - Paweł Ferens
Laurka - Pamela Adamik
Dolores - Katarzyna Hołtra / Anna Janik (video)
Prawy - Konrad Szymański
Elvis - Marcin Żak
Dan - Krzysztof Kwiatkowski (video)
Młody Iwan - Miłosz Kwiatkowski (głos)
Muzycy - Andrzej "Kwiatek" Kwiatkowski, Marcin Kleiber, Miłosz Oleniecki

Spektakl z muzyką na żywo.

premiera: 4.11.2015 r. w Fabryce Trzciny w Warszawie.

plakat THE KRASNALS

PIOTRUŚ PAN NOWY TEATR


PIOTRUŚ PAN to już klasyka. Wszyscy tą fabułę znamy. Z książki lub filmu, z opowieści. Można ją też przeżyć w Nowym Teatrze, który przedstawia ją nowocześnie, z rozmachem, poczuciem humoru. Jest wesoło, kolorowo, magicznie. Dynamicznie. To, co urzeka to teatralna przestrzeń gwarantująca swobodę ruchu, nieskrępowana lekkość prowadzenia narracji. Inscenizacja uwalnia  wyobraźnię w warunkach pełnego bezpieczeństwa. Zaprasza do kreacji. Wyzwala pomysłowość. Pokazuje jak można realizować własne fantazje, opowieści, nieskończone ciągi dalsze, które budują w nas poczucie siły, dystansu, satysfakcji, co sprawia, że świat wyimaginowany pomaga zmagać się z ty realnym.

Jesteśmy-my duzi i mali- w nowoczesnym, przytulnym, kolorowym, bezpiecznym mieszkaniu a jednocześnie w wykreowanym świecie przygód, niezwykłości, niebezpieczeństw. W jednej chwili staje się ono laguną, morzem, statkiem, pasem startowym. Uczymy się szybko translokować. Przekonujemy się, że wszystko jest możliwe. Nie ma barier, nie ma ograniczeń, zasad i kanonów, których nie można by obejść, sposobem zwyciężyć. Puszczamy wodze wyobraźni, marzeń, potrzeb. Płyniemy na wzbierających emocjach, instynktownie, spontanicznie. By przećwiczyć wszystkie lęki, obawy, symulacje. By poczuć się wolnym i szczęśliwym. I wiedzieć, że z każdej opresji siłą swobodnej wyobraźni można znaleźć wyjście awaryjne. Stworzyć bufor wolnego wyboru. Gdzie niekoniecznie trzeba być dojrzałym, dorosłym, poważnym, smutnym człowiekiem. Można zachować w sobie dziecko, które niczego się nie boi, nie lęka. Patrzy na świat jak na miejsce wszelkich  możliwości a nie tylko zakazów i ograniczeń, do których trzeba się nagiąć, przystosować, brać za wszystko i wszystkich odpowiedzialność. W NIBYLANDII można wszystkiego spróbować. Wszystko można sprawdzić. Być, kim się chce: dzikim mieszkańcem wyspy, piratem, syreną, psem.

PIOTRUŚ PAN a więc i dziecko, i dorosły. Jednoczy w sobie ambiwalencję skrajnie różnych perspektyw wieku. I sugeruje, że nie trzeba z niczego rezygnować, niczego się wyrzekać. Warto przyjrzeć się PIOTRUSIOWI z pozycji PANA i PANU z pozycji  PIOTRUSIA. Choćby dla radości i zabawy. Dorośli mogą powrócić do wspomnień beztroskiego dzieciństwa, dzieci poszukają własnych ścieżek dostępu do dorosłości. Po podglądaniu i przeżywaniu w roli widza szaleństw scenicznych metamorfoz- odprężeni, zrelaksowani, zadowoleni- wrócą do domu, by budować nową NIBYLANDIĘ, stwarzać niezwykłe, szalone, fantastyczne światy równoległe, być może też z piratami, krokodylem, potworami, psem, stworami, dronami, przyjaciółmi już tylko na własnych warunkach, podążając za podszeptem własnej wyobraźni, drogowskazem własnych emocji. Powodzenia:)

PIOTRUŚ PAN
Na podstawie „Piotrusia Pana” Jamesa Matthew Barrie’ego
w tłumaczeniu Aleksandra Brzózki i Macieja Słomczyńskiego

Dla dzieci w wieku od 8 lat

reżyseria: Łukasz Kos
dramaturgia: Patrycja Dołowy
współpraca dramaturgiczna: Łukasz Kos
scenografia: Olga Mokrzycka-Grospierre, Mikołaj Grospierre
muzyka: Adam Świtała
animacje, wideo, efekty wizualne : Aleksander Janas - kolektyw kilku.com
choreografia: Anna Nowicka
kostiumy: Paula Grocholska


obsada: Joanna Niemirska, Michał Bieliński, Piotr Polak, Piotr Trojan, Radomir Rospondek, Aleksandra Osowicz / Anna Nowicka, Łukasz Kos

premiera: 1 czerwca 2016

zdjęcie Nowego Teatru

środa, 4 października 2017

MEWA CZECHOW FARUGA TEATR POWSZECHNY


MEWA Antona Czechowa w reżyserii Wojciecha Farugi w Teatrze Powszechnym jest czarna, mroczna, pesymistyczna. W tonacji noir. Wprowadza widza w sferę sztuki widzianej od podszewki, w kontekście prywatnych, indywidualnych motywacji. Jest krytyczna wobec procesu twórczego, roztrząsa negatywny wpływ na życie i osobowość artysty, jego otoczenia. Dotyczy tej działalności człowieka, która szuka w sztuce spełnienia, inspiracji, siły, ma odwagę za nią podążać, zmaga się z oporem świata, materii, duchowości, własnej niedoskonałości ale w efekcie prowadzi do rozczarowania. Do klęski. Porażki. Kompromitacji. Samoobnażenia. Samozniszczenia. To studium wyborów i działań człowieka, artysty, który deklarując wysokie tony, nisko upada.

Wkraczamy w ponure, wszechogarniające ciemności, w zaprzeczenie tego, co jest optymistyczne, pozytywne, budujące. Piękne. Wzniosłe. Zaglądamy w te zakamarki, które pozwalają poznać rewers sztuki, skutki jej działania, moc kreacji i destrukcji, zakres wynaturzenia i wypaczenia. A wszystko za parawanem szukania nowej formy pozwalającej przekraczać dotychczas znane, dopuszczalne granice. W tym wypadku przekroczenie jest pustym, fałszywym gestem. Obnaża hipokryzję. Kończy się kompromisem, tragedią. Lub kacem. Bo prawdziwe przekroczenie, przyczyniające się do rewolucji, postępu w sztuce, jest zjawiskiem bardzo rzadkim, niezwykłym, wyjątkowym. Analizujemy obraz wszelkich prób, starań, zmagań z materią twórczą, artysty z samym sobą, z odbiorcą, aby wypracować, stworzyć, sprowokować powstanie czegoś nowego, wartościowego, innego, by udowodnić sobie i innym, że te wszystkie działania, wariactwa, prowokacje, inspiracje mają sens, wnoszą coś istotnego. A one odsłaniają całą mizerię wysiłków osób zafascynowanych, dotkniętych sztuką. Gorzej, demaskują artystów jako osoby. Wskazują przyczyny takiego stanu rzeczy. I charakteryzują mainstream skażony przeciętnością, wtórnością, poziomem wyrobnictwa, chałtury, gwiazdorzenia.

Spektakl  opowiada o rozpalających wyobraźnię marzeniach, pragnieniach, ambicjach ale ostatecznie gaszonych prozą życia, ograniczeniami, straconymi szansami, brakiem talentu, szczęścia, itd. Jak to u Czechowa, każdy z bohaterów naznaczony jest skazą niespełnienia. Piętnem niedoskonałości, przeciętności, wtórności. Ani miłość, ani sztuka, ani praca nie przynoszą zadowolenia, nie prowadzą do upragnionego celu. Wszyscy są bez wyjątku nieszczęśliwi, zawiedzeni, depresyjni. Tkwią w stuporze zagubienia pomiędzy bardzo chcieć a w ogóle nie móc. Ciągle gdzieś gnają/do Moskwy, do Moskwy, do Moskwy/, ciągle czegoś pragną/pracować, pracować, pracować/-ale deklaratywnie, bo ich ideał zawsze jest poza zasięgiem.

U Farugi Czechow, jakiego znamy, jest wyostrzony negatywnie, realnie, namacalnie. Ironicznie, cynicznie, obscenicznie. Ma filtr współczesny a nawet bieżący/np. nawiązując do KLĄTWY w reżyserii Olivera Frljića, zaklejone usta aktorów czarną taśmą=protest wobec sytuacji Teatru Polskiego we Wrocławiu/. Surowy w formie, bezwzględny w działaniu, bezkompromisowy w klęsce. To rozdarcie pomiędzy wydumanym ideałem a ostatecznym rezultatem podjętych wysiłków, dziełem, pięknym, wzniosłym marzeniem a rozczarowującym niespełnieniem jest bezwzględnie tragiczne. Sukces jest pozorny, tak naprawdę pozostaje do końca nieosiągalny. Nieśmiertelność, sława poza zasięgiem. Przy czym ma wymiar namacalnie cielesny, złowrogi, negatywny. Jakby duch ograniczony był ciałem. Jego niewydolnością. Kreacji życia sztuka nie przebije. Musi mu ulec, podporządkować się, poddać. To budzi frustrację, powoduje, że wszyscy bez wyjątku nie zaznają spokoju. Znerwicowani, prowokacyjni, obsceniczni, uchwyceni w momencie kryzysu, załamania, przesilenia są zwierzęco naturalistyczni. Odjechani, zaburzeni, splątani. Psychicznie i fizycznie.

Mimo, że obnażeni są w swej mizerii, pokonani jako artyści i ludzie, to przecież starali się, próbowali, mieli ambicje, plany, cele. A że się nie udało? No cóż, dotyczy to większości ludzi. Pogodzenie się z własną ułomnością, dysfunkcją, niemożnością nie zawsze się udaje. Prowadzi do śmierci. Każdy z bohaterów na swój sposób umiera. Bo ostatecznie umiera w nim marzenie. Z ich winy. Ze świadomego wyboru i działania. Wypala się pasja, nie starcza uporu, talentu, zużywa się lub marnotrawi potencjał. Każdy dostrzega, choć dokładnie to skrywa, własną ułomność, niemożność, ograniczenia i poddaje się. Idzie na kompromis dla wygody lub sławy. Idzie w zaparte. Bo nie znajduje innej drogi.  Egoistycznie z próżnością, pychą i niczym nie uzasadnioną wyższością, w oderwaniu od realiów życia. To wszystko jest w dramacie Czechowa. Faruga dokładnie przepracował i zilustrował ten aspekt niespełnionej, nieskonsumowanej miłości do sztuki, poniżenie, unieważnienie wszystkiego, co nie jest z nią związane. Tą kompromitację dezercji, wycofania, zaprzedania mamonie, pójścia na łatwiznę. Rozbuchaną, pielęgnowaną w sobie frustrację. Alienację mentalną i środowiskową świata sztuki, jego destrukcyjne działanie.

U Czechowa bohaterowie wyjeżdżają na wieś: piękną, sielską, anielską. U Farugi,  jak w horrorze piekła, tkwią gdzieś na samym dnie własnej kondycji, kariery, egzystencji. Na stacji końcowej przeżywają sen klęski. Skończeni. Wyczerpani. Zużyci. Już martwi.

 
Wojciech Faruga pokazał nam własną, autorską wizję MEWY Antona Czechowa, daleką od kanonicznych inscenizacji. To sztuka nowoczesna, wykorzystująca audiowizualne środki przekazu, odnosząca się do bieżących, konkretnych miejsc, wydarzeń, sytuacji, czerpiąca z samej siebie, uzależniona od aktorów, którzy wnoszą tu własne historie, doświadczenia, grają ciałem, nie ukrywają się za postacią dramatu. Komunikacyjnie nie jest to łatwe zadanie. Dramaturgicznie również. Wymaga też dużej otwartości widza. Jego gotowości na przeżycie kompromitacji przekroczenia. Jego ciekawości sztuki opartej głównie nie na psychologicznym portrecie bohaterów, środowiska aktorskiego ale wyczerpującej się w nich/nim energii, potencjału, napędu. Sprawdzenia pewnej idei twórczej, dostosowanej do niej formy. Doświadczenia pięknej katastrofy. Powodzenia:)



MEWA  ANTON CZECHOW

przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Wojciech Faruga
scenografia, kostiumy, reżyseria światła: Agata Skwarczyńska
asystent reżysera: Damian Kwiatkowski
współpraca scenograficzna: Małgorzata Dzik
inspicjentka: Barbara Sadowska

obsada: Karolina Adamczyk, Aleksandra Bożek, Maria Robaszkiewicz, Julia Wyszyńska, Grzegorz Artman, Jacek Beler, Mateusz Łasowski, Oskar Stoczyński

 zdjęcie środkowe: Agnieszka Lubomira Piotrowska, pozostałe zdjęcia: Magda Hueckel

poniedziałek, 2 października 2017

MEFISTO TEATR POWSZECHNY


MEFISTO  to diabelskie nasienie, upadły anioł. Siła fatalna, która obraca dobro w zło. Czyn w zaniechanie. Krzyk buntu w milczenie akceptacji. Kompromis w konformizm, oportunizm. Rewolucję w stagnację. Agnieszka Błońska/reżyseria/ z Joanną Wichowską /dramaturgia/ zdefiniowały w Teatrze Powszechnym współczesnego MEFISTA, który śmieszy, tumani, przestrasza. Przedstawiły spektakl o dzisiejszej kondycji artysty i środowiska artystycznego, polityka i systemu politycznego, zwykłego człowieka i narodu. Uzyskały obraz rzeczywistości jako rozszczepienie świętej prawdy, tyż prawdy, gówno prawdy w pryzmacie działania władzy, w pryzmacie sztuki. Ostatecznie jest gorzki, smutny, przygnębiający. Oskarżycielski. Pesymistyczny. Pokazujący, jak trudno przychodzi przeprogramować człowieka, w anioła go przerobić, jak łatwo można wyzwolić w nim destrukcyjne działania.

Właściwie jest to spektakl eksplodujący pytaniami, na które każdy ostatecznie musi odpowiedzieć sobie sam.  Bez względu na zawód, rolę funkcję, status. Co z tą Polską tu i teraz? Co z nami Polakami? Kim byłem, jestem, będę? Kim powinienem lub muszę być? Jak postąpić? Jakie wartości wybieram, ideologię, ścieżkę kariery? I dobrze byłoby się zastanowić, jaką cenę za to przyjdzie zapłacić. Czy stać mnie, nas na luksus postępowania zgodnie z przekonaniami, sumieniem, powinnością?

W teatrze artyści tworzą ścieżkę dostępu do takiej wiwisekcji. Aktorzy wizualizują ją. Budują wzór, schemat. Przywołują historię MEFISTA: literackiego Klausa Manna, filmowego Istvána Szabó, teatralnego z realizacji Teatru Powszechnego z 1983 roku. Przepracowują obraz przeszły i teraźniejszy Teatru Powszechnego, własne kariery, losy, sytuacje. Podejmują problem KLĄTWY, która nadal jest kością niezgody, punktem odniesienia, kapitałem założycielskim teatralnej kontestacji. MEFISTO nie ma już tej siły skandalu, śmiałości, zaskoczenia, brutalności performansu. Jest KLĄTWY autorską Błońska/ Wichowska/aktorzy TP kontynuacją. Wariacją.

Obecny w ekspresji spektaklu krzyk, złość, agresja, nienawiść, pretensje, atmosfera ulicy, klimat współczesnych rozmów Polaków, oskarżycielski sposób komunikacji przełamany jest ironicznym poczuciem humoru, gorzkim komentarzem, żartem, uszczypliwą uwagą,  piosenką/FOREVER YOUNG, /, celebryckim grymasem,  fochem, refleksją, powracającym motywem kankana/sztuka łatwa, lekka i przyjemna/. Przechodzi to co osobiste, intymne, własne w to co gromadne, wspólne, publiczne. Skonfliktowane światy przenikają się gładko, płynnie pokazując wzajemne oddziaływanie skutku na przyczynę. Niełatwe wybory, trudne życie, konieczność przyjęcia konkretnej postawy, przymus opowiedzenia się za lub przeciw pokazuje egzystencję w stanie wojny wewnętrznej: między Polakami, w nas samych. Podziały pogłębiają się, eskalują, emocjonalnie eksplodują, gwałtownie ścierają.

Spektakl jest wnikliwie przemyślany, logiczny, precyzyjnie skonstruowany. Dramaturgicznie spójny, emocjonalnie nieobojętny, ba, gorący, choć pozornie rozchełstany, rozbuchany, chaotyczny, rozkrzyczany.  Spontaniczny. Ale wszystkie użyte środki ekspresji artystycznej w spektaklu są uzasadnione. Zbalansowane. Bo ostre, bolesne, dosadne ale i dowcipne, lekkie, niepokorne.  Wszystko gra, a aktorzy performują, śpiewają, tańczą. Indywidualizują i uogólniają. Improwizują, prowokują. Wybebeszają. Obnażają. Są oskarżycielami i obrońcami. Czy sędziami? Mają piekielnie trudne zadanie do wykonania. Grają na emocjach bez znieczulenie, bez asekuracji. Włączyli do gry całą swoją indywidualną pulę treści, środków, zasobów, ekspresji, doświadczenia. Jakby stawiali wszystko- swoją karierę, swoje życie -na jedną kartę. Jakby już nie mieli nic do stracenia. A przecież wiemy, że mają. I to jest stawianie nas, widzów,  pod ścianą. Sytuacja artystycznego, emocjonalnego szantażu, która zmusza do myślenia i określenia się. Sytuacja robi się gęsta. Nieoczywista.

No, nie ma wątpliwości, nie jest przyjemnie.  Choć wulgaryzmy, wycieczki osobiste, ekshibicjonizm są już na scenie oswojone. Nagość Klary Bielawki w geście prowokacji nonszalancko piękna.  Nie łudźmy się, może się nie podobać, a nawet bulwersować, budzić wątpliwości, kontrowersje. Mimo wszystko środki ekspresji są adekwatne, uzasadnione, dostosowane do charakteru tej sceny teatralnej, tematu sztuki i intencji twórców. To jest teatr polityczny, kontestujący. Wolny, nadal wolny. Punktem wyjścia jest głos na temat kim jest artysta, jaki winien być teatr, czym jest sztuka. I jego postawa wobec polityki. A przecież o każdego człowieka tu chodzi, o całą wspólnotę/ artystów, naród/, przyszłość indywidualną i zbiorową. Obecnie dryfujemy po wzburzonym morzu wątpliwości, dylematów, nienawiści, nietolerancji, podziałów. Gdzie POLSKA to słowo interpretowane na wiele sposobów, w kontekście zależnym od definiującego. Gdzie POLSKA to pusta konstrukcja w budowie/ prosta, surowa, pomysłowa scenografia Roberta Rumasa/ z P Polski Walczącej/"Dlaczego P jest na saneczkach?"- pada pytanie/.

MEFISTO to sztuka krytyczna. Bezkompromisowa. Śmiała. Ważna. Z uzasadnieniem, kontekstem, argumentem, cytatem z realu. Niektórzy powiedzą, że wtórna, antypolska, antykatolicka, zbyt ekshibicjonistyczna, niepotrzebnie politycznie zaangażowana/konferencja o teatrze w Belwederze, hymn Polski śpiewany przez Jarosława Kaczyńskiego/. Oskarżająca własne środowisko/ co najwyżej będziesz Strzępką-Demirskim z asekuracyjnym hurra  TRIUMFEM WOLI a nie Piotrem Pawleńskim, radykalnym  rosyjskim performerem gotowym na wszystko/. W ogóle to sztuka anty anty. Nihilistyczna. Przemyka w niej jednak nadzieja, o niej marzenie. Utopia. Że wszystko jest możliwe, że należy postąpić w zgodzie ze sobą samym, bez względu na konsekwencje. I cokolwiek się zdarzy, spojrzeć będzie można sobie w oczy, nawzajem i w lustrze, i tak w ogóle POLSKO, KOCHAM CIĘ, cokolwiek to znaczy: kabaret z kankanem, biesiadę z huśtawką, narodowo-faszyzującą szopkę, kac moralny, pot i krew. Najlepiej, niech każdy sam sobie zdefiniuje i w czyn wprowadzi. To praca u podstaw.

Zastanawia tylko końcowa, przejmująca, smutna scena spektaklu, w której aktorzy dokonują samokrytyki za udział w KLĄTWIE. Osiągają mistrzostwo ekstremalnej wirówki emocjonalnej, apogeum sprzecznych uczuć, racji. Niejednoznacznych, trudnych do oceny moralnej postaw. Nie wiadomo czy kpią czy wieszczą. To jest kulminacja, podsumowanie. Destylat przeszłości w projekcji przyszłości, w którym napierają na człowieka, wszystkie lęki, obawy, zmory, wybory niemożliwe, dramatyczne decyzje zafundowane przez demona zła, starego i współczesnego, wiecznie żywego MEFISTA.

Teatr Powszechny nie tylko się wtrąca ale i dotyka.  Spektaklami uwidocznia, otwartą przez nowe, wspaniałe czasy, Puszkę Pandory. Polskie piekło. Wizualizuje galimatias mentalny, splątanie komunikacyjne, bezradność racji wobec emocji, perspektywę konkretnych, groźnych zagrożeń. Nie boi się ich nazwać po imieniu: ani zjawisk, ani trendów, obaw, ani ludzi. Linkuje w przeszłość, fotografuje rzeczywistość, symuluje przyszłość. Nie oszczędza siebie, nie oszczędza nikogo. Ani środowiska artystycznego, tym bardziej decyzyjnego, politycznego. Wobec braku dyskusji, sztuką dyskutuje. Wobec braku komunikacji, spektaklami się komunikuje. Wobec braku opozycji, sztuką się buntuje. Przekonajcie się sami. Powodzenia:)


MEFISTO inspirowany powieścią Klausa Manna i filmem Istvána Szabó
reżyseria: Agnieszka Błońska
dramaturgia: Joanna Wichowska
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Natalia Mleczak
reżyseria światła i projekcje: Artur Sienicki
asystentka reżyserki: Emilia Korsak
inspicjent: Kuba Olszak

obsada: Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Aleksandra Bożek, Maria Robaszkiewicz, Grzegorz Artman, Arkadiusz Brykalski, Oskar Stoczyński

premiera: 30.09.2017
plakat Teatru Powszechnego

zdjęcia: Magda Hueckel