poniedziałek, 19 stycznia 2015

KONCERT ŻYCZEŃ DANUTA STENKA TR WARSZAWA ŁAŹNIA NOWA



Czas sceniczny: godzina  20.20, kobieta 50+wraca do domu z zakupami: 2 kajzerki, 2 serki wiejskie, mleko, płyn do mycia naczyń, ketchup, ser żółty...Gdy je odkłada długo nie może rozprostować palców, odetchnąć, nabrać powietrza w płuca. Ręce drżą. Słania się, opiera o blat w kuchni, poręcz krzesła. Jednak zaraz energicznie zaczyna chować wszystko na swoje miejsce. Jest zmęczona, robi to w zapamiętaniu i nie zauważa, że płyn do mycia naczyń ląduje razem z ketchupem i mlekiem w lodówce. Szybko orientuje się gdzie jest i ustawia go na przypisanym mu  miejscu.  Składa plastikową torbę, wypycha z niej powietrze, chowa. Tak, ten etap ma za sobą. Włącza telewizor, kanał z Keeping Up with the Kardashians /kobiety są w Paryżu, w butiku przymierzają suknie ślubne, są na kolacji/. Rozbiera się, zdejmuje biżuterię w łazience, zakłada kapcie, odstawia buty na miejsce, przebiera w strój domowy /dresy=piżama/. Sprawdza czy ubrania śmierdzą potem. Obwąchuje pod pachami bluzkę, zbiera zdjęte rzeczy i niesie je do pralki, którą włącza. Resztę ubrań wiesza z pietyzmem na swoje miejsce.Tylko rajstopy pierze ręcznie, uprzednio sprawdziwszy czy są całe, bez dziur, oczek. Wyżyma je w ręczniku, dokładnie rozkłada na fotelu do wysuszenia. Myje twarz, sprawdza odrosty, wyciska krostę, nakłada krem na twarz, lekarstwo na opryszczkę przy ustach.  Wyciera lustro. Z uwagą przygląda się swojej twarzy. Wraca do kuchni i zaczyna przygotowywać sobie posiłek. Dwie kanapki z chrupkiego pieczywa, posmarowane masłem, jedna z żółtym serem i pomidorem, z którego uprzednio zdjęła skórkę/wpierw zalała gotującą wodą/, a drugą z dżemem truskawkowym/?/. Herbata. Włączenie mikrofalówki. Jest już włączone radio i trwa KONCERT ŻYCZEŃ prowadzony przez Wojciecha Manna/ z jego poczuciem humoru, ciepłem, pogodą ducha, dystansem/, którego tematem są przypadkowe, ale cudowne miłosne spotkania. Słyszymy "I`m your man" Cohena, przebój Adele. Widzimy palącą papierosa kobietę, która dyskretnie, szybkimi ruchami wyciera łzy. Coś sobie przypomina, automatycznie, bezwiednie przeżywa. To piosenka przywołuje wspomnienia. Wzmaga falę ukrywanego, stłumionego cierpienia. Przywołuje, co wyparte. Wcześniej posprzątała sprawnie, szybko po kolacji. Zmyła naczynia, wytarła ręce, nasmarowała je kremem. Zresztą za każdym razem po umyciu natłuszcza ręce. A robi to wielokrotnie. Przy jedzeniu przegląda przyniesioną do domu korespondencję, reklamy. Ale niedbale, od niechcenia, jakby chciała odwrócić uwagę od jedzenia. Zerka na ekran telewizora. W końcu wyłącza go i przez jakiś czas słucha audycji radiowej. Reaguje uśmiechem na uwagi Manna, prycha niezadowoleniem, gdy woda się przelewa z napełnianego czajnika. Lub gdy się parzy przy zalewaniu pomidora wrzątkiem. Szum telewizora miesza się z audycją radiową, pracą pralki i mikrofalówki, gotującej się  wody, później włączonego komputera z SIMSAMI. Tu przedmioty robią hałas, rumor, zamieszanie. Mówią. Są dowodem na toczące się życie. Kobieta siada na sedesie. Przez chwilę układa, składa, porządkuje, zagina urwane kawałki papieru toaletowego, by w końcu zdecydowanym ruchem podetrzeć się i podciągnąć gatki, spuścić wodę. Szoruje dokładnie szczotką kibel, w rękawicach/?/. By po nie za długim okresie zabawy na komputerze, piciu herbaty, umyciu i wytarciu naczyń, sztućców, kubka, ustawieniu na stole naczyń, sztućców , kubka na następny dzień, do śniadania, znów wetrzeć krem w ręce. Ułożyć okulary na stole w widocznym miejscu.   Wszystko jest pedantycznie, dokładnie sprzątane, myte, ustawiane, czyszczone, przecierane, porządkowane. Czas na sen. Wyłączenie komputera, poszukiwanie opakowania na płytę, włożenie jej do szuflady. Rozłożenie łóżka, pościeli. Nałożenie czepka na głowę, prysznic ale tylko włączenie wody/bez mycia/, szorowanie zębów, kremowanie twarzy, przetarcie armatury, lustra. Kobieta nakłada siatkę na włosy.  Idzie  do pokoju, siada na łóżku, na stopy nakładkę korygującą haluksy.Przygotowuje ubrania na dzień następny. Wiesza je na fotelu obok suszących się rajstop. Nie zmienia dresów=piżamy, na których widnieje duża mokra plama po wytarciu rozlanej wody ze stołu gdy nalewała ją do kubka. W łóżku najpierw przegląda kolorowe pisma, ale ich nie czyta. Odkłada je. Czy miała okulary ? Chyba tak. Gasi światło. Kładzie się spać. Kręci się w łóżku jakby nie mogła zasnąć. Cierpi na bezsenność. Cały dzień do późna pracowała, wieczorem za mało czasu zostało na wyciszenie, choć milczała. Wszystko się działo, huczało w głowie, wzmagało i rosło w sercu. W końcu wstaje z łóżka, chyba jeszcze raz sięga po pisma ale natychmiast je odkłada, by pójść do kuchni. Tam bierze fiolkę z lekarstwem, wysypuje pigułki na talerz. Wkłada jedną pigułkę do ust, popija wodą. Siada, zakłada okulary, rozkłada olbrzymią płachtę ulotki o specyfiku, jaki zażyła i czyta. Czyta. Czyta. W końcu składa i chowa do pudełka. Twarz kieruje w stronę przestrzeni pozascenicznej. Wpatruje się uważnie, wodzi wzrokiem. Jakby przenikała ściany i dostrzegała stojące, siedzące, poruszające się osoby w półcieniu.  Jakby szukała kontaktu. Jakby spodziewała się, wiedziała, że jest obserwowana przez otoczenie. Milczące jak ona. Nie reagujące jak ona. Nie ratujące jej, jak ona sama siebie. Po czym zaczyna "bawić się" pigułkami, układając je metodycznie we wzór, po kolei. Nie śpieszy się. Trwa to trochę, jakby robiła to w jakimś amoku, nieobecna lub w transie, w zastanowieniu, wahaniu. Znów połyka 2 lub 3 tabletki. Porządnie, solidnie popija. Wstaje, nalewa sobie wody ale natychmiast ją wylewa do zlewozmywaka. Podchodzi do lodówki, wyjmuje butelkę małego szampana, lub wina musującego, białego. Otwiera ja, nalewa płyn do szklanki. Pije.  I zdecydowanym ruchem zgarnia resztę pigułek z talerza, bierze do ust, łapczywie popija alkoholem, przeciąga palcem po talerzu, by oczyścić go z niewidocznych nawet drobin. Znów nalewa sobie szampana i pije pośpiesznie, zdecydowanie. Stało się. Wykonała ruch, który ja zaskoczył, ale jakby jest uzasadniony, oczekiwany. Zaraz poprawia rzeczy pozostawione na stole, układa pustą fiolkę, pudełko, całą resztę /szklanka, butelka, fiolka pusta, pudełko po lekarstwach, okulary/. Lustruje przestrzeń. Sprawdza czy wszystko jest na swoim miejscu. Ona chyba też już znalazła swoje. Podchodzi do łóżka, poprawia pościel, pedantycznie wygładzając każdą fałdkę. Gasi światło. I schodzi w strefę widzów. Staje jak jedna z nich. Staje się jedną z nich. I jak oni obserwuje obszar sceny. Albo to widzowie, każdy z osobna, staje się, czuje się nią. Wszyscy i wszystko zastyga w bezruchu. To kulminacja. Panuje martwa cisza. Uporządkowana przestrzeń pozbawiona żywego pierwiastka. Tylko rzeczy na swoim miejscu pozostają. Przedmioty, sprzęty, kobieta. Widzowie. Ktokolwiek tam jest. Nieme, obojętne, uległe, bezwolne, bierne. Kobieta znika, wychodzi w kulisy aktorka. Oklaski. Przychodzi Danuta Stenka. Oklaski. Wychodzi gwiazda. Oklaski. 22.00 na zegarze scenicznym. Czas rzeczywisty jest zupełnie inny. Każdego z nas. Rzeczywistość prawdziwa jest zupełnie inna. Każdego z nas.

Ta suma słów nic nie znaczy. Może być nawet nie do końca zgodna z faktycznym przebiegiem zdarzeń scenicznych /kolejność, szczegółowość rzeczy i zachowań/. Jest inna i działa zupełnie inaczej u każdego widza. Byleby przekaz nie pozostał martwą literą, martwym znakiem, martwą przestrzenią, martwym bytem.

Bo żadne słowo nie wypełni pustki milczenia. Nie zastąpi go. Nie oszuka. Nie zwiedzie. Nie zagada. Nic nie załatwi. Nie rozwiąże. Nie uratuje. Nie pomoże. Nie wyjaśni. Żadne działanie rutyny, rytuału, obowiązku, potrzeby, konieczności wypełniającej czas, w jakimś sensie ważne i niezbędne, nie ratuje, nie uzasadnia życia, nie definiuje do końca jego sensu. Życie wśród przedmiotów i dla przedmiotów uprzedmiotawia. Nie daje wytchnienia. Spokoju. Nie daje szczęścia. Pozbawione radości degraduje. Gdy sami je wybieramy, bo chcemy, bo świadomie w to brniemy, nie ma alternatywy.  Na koniec wyjścia.

Przechodzimy na pozycje biernych obserwatorów/bohaterka sztuki na końcu także/. To my, widzowie, bez przedmiotowego anturażu/niektórzy tylko wyjątkowo, z konieczności, siedzą na krzesłach/  krążymy wokół sceny snując gęstą, niewidzialną pajęczynę bezsilności, świadomi roli widza, konwencji zachowań, bierności wobec tego, co się dzieje z bohaterką sztuki. A jej milczenie, przesuwanie się po neutralnej, sterylnej przestrzeni jest kolejnym wariantem gry komputerowej, alternatywnym, wirtualnym, second i kolejnym lifem. Ta cisza, brak słów, powoduje, że każdy z uczestników tego spotkania  może stworzyć własną, osobistą, sobie tylko właściwą projekcję zdarzeń, sensów, interpretacji.

Jak przy oglądzie abstrakcyjnego obrazu.  Kiedy widzimy, co sami sobie  wymyślimy, skomponujemy, wykreujemy. Przeniesiemy. Dokonamy projekcji. Z zasobów swojej wiedzy, własnych doświadczeń, skojarzeń, wspomnień, stanów świadomości, stanów społecznej, psychicznej i fizycznej kondycji. W kontekście. Oczywiście uzasadnionym, umotywowanym. Usprawiedliwiającym.

W tym sensie sztuka ta działa. Działa perfekcyjnie. Doskonale.  A gra aktorska Danuty Stenki, cała ona, jako kobieta, człowiek i aktorka, mimo tego, że nie wypowiada ani jednego słowa, a ilustruje prozę życia, jego normalność i banał, idealnie tworzy tyle historii, ilu ją widzi obserwatorów. Współuczestników bytu scenicznego. Współtwórców spektaklu.

Bohaterka milczy, widzowie milczą. Tylko przedmioty hałasują, indywidualnie, mechanicznie. One wydają głos, mówią, śpiewają. A jednak sztuka gra pieśń życia. Zaciska pętlę na dobrym samopoczuciu cywilizacji posiadania, władzy nad rzeczami. Wyśpiewuje koncert życzeń. Życzeń, które spełniają się  gdzieś, dla kogoś, tworząc ułudę istnienia miłości, trwania szczęścia. Są mirażem, marzeniem, tęsknotą za czuciem, wspólnotowością utraconą. Są poza zasięgiem.

Ale od samotności nie ma ucieczki. Kobieta wypełnia czas martwotą. Wybiera to, nad czym panuje. Co trzyma ją w pionie. Obowiązek, przyzwyczajenie, rytuał, obyczaj, kompulsywne dbanie o pedantyczny porządek i nienaganną czystość. Odrzuciła wysiłek kształtowania żywej relacji, podtrzymywanie jej. Bo to jest trudne, czasem niemożliwe. Z czasem zapomina się, wypiera, co boli, czego brakuje w sferze uczuć, w sferze emocji. Siły słabną,  motywacje zanikają. Próg odporności się obniża. Neutralizowanie cierpienia, znoszenie bólu, wchłanianie ciosów wydaje się niemożliwe. Wystarczy sił tylko na tyle, by się ostatecznie wyłączyć. Ustawić na pozycji przegranego, martwego bytu. Z zuchwałością pana, któremu jeśli nie udało się zapanować nad życiem, to przynajmniej nad śmiercią.

Po tym przedstawieniu już nigdy zwyczajność czynności codziennych nie będzie bezrefleksyjna. Zwłaszcza dla osób z tendencją do depresji. Ten spektakl wzmaga uczucie beznadziei samotnej egzystencji /łącznie tą z wyboru/. Pokazuje brak oparcia w relacjach z ludźmi. W sobie. Brak oparcia w pracy. Czy posiadaniu rzeczy. Brak motywacji, sensu. Brak życia. Samo przywiązanie do jego definicji, jego objawów, nie wystarczy. Kobieta działa jak dobrze nakręcona maszyna. Jest krańcowo wykończona, wypalona, wycofana. Działa jak automat.

Spektakl nie rozstrzyga rozpoznania. Nie definiuje go. Nie uzasadnia. Pokazuje milczenie słów, znaczeń, emocji. Ale jest sugestywny. Niepośpiesznie buduje napięcie, które na koniec jest nie do zniesienia. A pozycja widza jako podglądacza szczególnie przykra, dwuznaczna, krępująca. Następuje połączenie sceny z widownią. Jedna z drugą jest komplementarna. Jedna bez drugiej nie istnieje. Publiczność podbija znaczenie wypowiedzi artystycznej. Poszerza interpretację. Bo widok egzystencji samotności w obecności obserwatorów mrozi krew w żyłach. Jednostka w świetle wobec tłumu w cieniu. Milczenie wobec milczenia. Bierność wobec bezsilności. Obojętność wobec wyczerpania. To mocna wypowiedź. Ważna. Dzięki powściągliwej, precyzyjnej, skupionej ale naturalnej grze aktorskiej i tego, co do niej z siebie odważnie wniosła Danuta Stenka. Niepozornie błaha, nudna, zrutynizowana, przewidywalna codzienność zacina się, zaciera. Kiedy to się stało, w których momentach było to widoczne, uchwytne, zauważalne, odkryć musi każdy sam. By nie przegapić u siebie, u innych już w realu tego maskującego się doskonale stygmatu śmierci.

Późnym wieczorem, po spektaklu, ja, 30+, wróciłam do pustego domu. Rozebrałam się, założyłam kapcie, ustawiłam na miejscu buty. Zmęczona oparłam się o blat w kuchni. Cała drżałam. Napięcie nie zelżało. Oszołomienie nie puściło. Gula w gardle nie pozwala mi nawet mówić do siebie w myślach. Milczałam bezsilna. Głęboko odetchnęłam, włączyłam telewizor na kanał z programem U Kardiaszanów, zaczęłam robić kolację, ......


KONCERT ŻYCZEŃ
tekst: Franz Xavier Kroetz
reżyseria: Yana Ross
dramaturgia: Aśka Grochulska
tłumaczenie: Danuta Żmij-Zielińska
muzyka: Aśka Grochulska / Tomasz Wyszomirski
kurator projektu: Marcin Zawada
prowadzący audycję radiową: Wojciech Mann
reżyseria świateł: Mats Öhlin
scenografia i multimedia: Simona Biekšaitė

obsada: Danuta Stenka 
Koprodukcja TR Warszawa i Łaźnia Nowa

zdjęcie:Holographic Portraits Painted on Delicate Layers of Fabric and Netting by Thai artist Uttaporn Nimmalaikaew #artpeople

http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/197129.html
http://kulturaonline.pl/koncert,zyczen,herbatka,u,kardashianow,tytul,artykul,19595.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/195258.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/195398.html?josso_assertion_id=B755FE47AAAC17A2
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/195491.html
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1357278,Koncert-zyczen-Najdziwniejszy-debiut-Danuty-Stenki

1 komentarz:

  1. ...spektakl widziałem jakiś czas temu. I tę recenzję czytałem jakiś czas temu. Ale ciągle we mnie żyją, i spektakl, i recenzja. Mocne, przejmujące.
    Nie chcę się nad nimi rozwodzić, ale chciałem zostawić choć ślad.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń