środa, 22 października 2014

PRZYSZEDŁ MĘŻCZYZNA DO KOBIETY TEATR TELEWIZJI



Kobieta i mężczyzna. Ogień i woda. Wenus z Marsem w zenicie. Suma wszystkich  strachów, doświadczeń, niepowodzeń, rozczarowań, stereotypów płci. Zwykłych a dojrzałych ludzi. Czułe, nieporadne, rozpaczliwe być albo nie być razem. Nic na siłę i wszystko naraz. Dowód na istnienie więzi sobie nieznanych a wzajemnie pożądanych. Spragnione miłości, głodne bliskości WYSTARCZY BYĆ. Mistrzyni i mistrz. Anna Seniuk i Jan Peszek. 

Jeden wieczór, jedno spotkanie, karkołomny bieg z przeszkodami ku sobie. Jakby najważniejsze było bycie razem. Za wszelką cenę. Bo nie ma sensu inaczej, bo nie ma czasu na docieranie.  Jakby frustracja samotności przechodziła super szybki test na dostosowanie się nieznanego do obcego. Przy rywalizacji każdej ze stron w rezygnacji z siebie. Licytacja na samo obnażenie. Jazda bez trzymanki na skróty, na przełaj na czołowe zderzenie. Z opcją, kto więcej wytrzyma. Kto więcej poświęci, z czego zrezygnuje. By nieznani sobie ludzie zaliczyli test wytrzymałości, odporności i gotowości na bycie razem. 

I konstatacja, że nie warto czekać. Czas to największy wróg więc należy natychmiast sprawdzać, by natychmiast dotrzeć do istoty związku, uzgodnienia listy potrzeb każdego, do ustalenia rachunku rozbieżności, bilansu zysków i strat. Głód uczuć wymusza niestandardowe działanie. W stanie niezaspokojonego pragnienia wzajemnej obecności. Samotnym i tak być można  zawsze. Samotność gwarantuje pakiet życiowych doznań a priori. To punkt stały. Pewny. Doskonały. Jak porażka, upadek, niepowodzenie, rozczarowanie. Samotności boimy się jak ognia. To w imieniu jej oszukania, zagłuszenia jesteśmy w stanie grać na partnera, naginać, zmuszać siebie do ustępstw. Odporność na samo okaleczenie jest wysoka. Wszak jesteśmy trzciną myślącą, doświadczoną. Giętką, wytrzymałą. Nie szkodzi, gdy  z wyższej konieczności obciosujemy przerosty super ego. Dotychczasowe niepowodzenia w kontaktach z ludźmi ignorujemy, tłumimy genotyp wychowania, ukształtowane odruchy, cechy wpojone przez rodziców,wcześniejszych partnerów.

W wieku dojrzałym lub lekko przejrzałym nie ma sensu wszelka kontemplacja, oczekiwanie na wielką, jedyną miłość, rozciąganie w nieskończoność emocji, celebrowanie uczuć, zawieszanie gestów, dobieranie słów, praca nad precyzją wymagającą czasu. Szybka selekcja oczekiwań jest bardzo ale to bardzo pożądana. Ostry skrót poznawania siebie nawzajem naznaczony maksymalnym przyspieszeniem to skaza zdecydowanie wymuszona mądrością życiowego doświadczenia, koniecznością. Zwłoka jest zbędna. Marnotrawiąca siły i czas. Naraża na ból porażki, stratę kolejnej szansy bycia razem. 

Jednak to mężczyzna przychodzi do kobiety. Podbija jej terytorium. Ta czeka. Jest gotowa. Czujna. Otwarta. To mężczyzna przychodzi do kobiety ale ta wychodzi mu cały czas naprzeciw. Kreuje, inicjuje, nadaje ton. Wyznacza granice. Decyduje o ich przekroczeniu. Oczywiście oboje są aktywni w tej grze DEKLARUJĘ i SPRAWDZAM. Oboje ryzykują. Ale są gotowi, by ponieść porażkę. Jeszcze mogą ją znieść. Jeszcze mogą do niej dopuścić.

To jest niepozorna sztuka. Zwyczajna o zwyczajności życia i ludzi. Wydaje się być relacją z randki dojrzałej potencjalnej pary. A dotyka spraw fundamentalnych. Bardzo życiowa i normalna zwraca uwagę na niekompatybilny świat kobiety i mężczyzny. Sprzeczną charakterystykę płci nie mogącą się połączyć w jednię. Bo to nie są zagubione i szukające się połówki tej samej całości ale odpychające się żywioły dwóch różnych kosmosów. Cudu trzeba, by choć przez jakiś czas, choćby przez jeden wieczór, były razem, obok siebie. W nieustającym tańcu przyciągania i odpychania  tak różnej w charakterze a tak spójnej w marzeniu o bliskości naturze ludzkiej kobiety i mężczyzny. Cudu trzeba prawdziwej sztuki, by nas, widzów, tak skutecznie w świat tak delikatny, subtelny a istotny, ta mistrzowska gra aktorów wciągnęła. Ale przecież cuda się zdarzają. Wszyscy liczymy na cud. I cud sztuki teatralnej się zdarza. Zdarza się. Zdarza.

http://www.teatrtelewizji.tvp.pl/spektakle/artykul/przyszedl-mezczyzna-do-kobiety_594444/


PRZYSZEDŁ MĘŻCZYZNA DO KOBIETY


Autor: Siemion Złotnikow
Reżyseria: Tomasz Zygadło
Scenografia: Teresa Gruber,
Kostiumy: Ewa Krauze,
Zdjęcia: Waldemar Bala,

Obsada: Anna Seniuk, Jan Peszek

PREMIERA 14.09.1992

wtorek, 21 października 2014

TEATR MÓJ WIDZĘ WIELKI, POWSZEDNI, INTELIGENTNIE MIESZCZAŃSKI



Proszę wybaczyć, ale rozbawił mnie wywiad z Maciejem Nowakiem, w którym upomina się o teatr środka, teatr popularny, powszechny, publiczny,mieszczański/miastotwórczy, grany od wtorku do niedzieli/- jak zwał tak zwał- rozrywkowy, zrozumiały, niebanalny ale i na pewno nie awangardowy, nie niszowy, trwający maksymalnie do 1,5 godziny , na przyzwoitym poziomie artystycznym, bez mrugania do widza okiem, podlizywania się jego gustom, a jednak różnorodny, na poziomie rozpoznawalnej rzeczywistości teatralnej. Recepcja i percepcja bez spektakularnych wzlotów i upadków- dla każdego do rozumienia. Taki, co nie umęczy, nie sponiewiera, nie przeprogramuje rujnując emocjonalnie, moralnie, intelektualnie, nie wybije z posad egzystencji i samozadowolenia. Przeciwnie, utwierdzi w widzu poczucie satysfakcji z dobrze spędzonego czasu. Czasu bez zgrzytów, mętów, meandrów, drażliwości, chropowatości, niewygody fizycznej i intelektualnej. Który będzie jak rodzinny niedzielny obiad z rosołem, kurczakiem i deserem gratis. Dla dzieci zachłyśniętych mamałygą przyjemności poklepujących się po brzuchu w sjeście pomiędzy jednym a drugim brutalizmem życia. Teatr utytłany pulpą jasnych jak słońce gestów, wypowiedziany wytłuszczonymi literami, podpisany prostolinijną radością. Czarno na białym lub w kolorze wypłowiałej tęczy. W butach jak w starych, rozchodzonych kapciach. Gromadne, stadne uchachanie. Teatr działający jak polityk w czasie wyborów. 

Maciej Nowak staje do siebie samego plecami. Takiego, jakim był. Takiego, jakim działał. Mnie już nic nie dziwi. Każdy, nawet wykolejony głos się liczy. Bo warto walczyć o teatr różnorodny. Taki, który jest a nie bywa. Taki, który przyciąga. Taki, który przyzwyczaja do siebie a nawet uzależnia. Nie mam nic przeciw snobizmowi. Nie mam nic przeciwko takim czy innym gustom. Ale nie może być też tak, że teatr środka wymazuje wszelką odmienność. Unieważnia eksperyment. Ruguje nowatorstwo. Zawłaszcza każdy teatr. Głos Macieja Nowaka dowodzi, że teatr środka-głównie jednak dla przyjemności i zrozumienia, łechtania próżnego umysłu i wygodnego ciała- dla komfortowego finansowania instytucji teatru-zdobył kolejny przyczółek wolnomyślnego poglądu na teatr. To trochę smutne. Ta utemperowana niepokorna osobowość. Łagodność  KONFORMIZMU. Już lepiej by było, by każdy do końca bronił swego miejsca w szeregu walki o teatr. Zmiana pozycji, zawsze przecież możliwa, nie do końca pozostaje wiarygodna. Budzi wątpliwości. Daje do myślenia. Rodzi podejrzenie o interesowność taktyki. Zmianę strategii celu. Jeśli nie szkodzi teatrowi, nie ma dla mnie znaczenia. Życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. 

Maciej Nowak elitarny i teatralny czy popularny i kulinarny i tak go lubię. Pozostaje w mainstreamie. Gdy trzeba rozpoznawalność medialną wykorzystać do teatralnej. Gdy można pozycję celebryty przekuć na postawę teatralnego bandyty. Ale Maciej Nowak idzie odważnie lub samobójczo jednym za drugim coming outem. Czas wszystko pokaże. Wyjdzie szydło z worka. 

Nie wydaje mi się, że teatr środka w Polsce ma się źle. Raczej coraz lepiej. Sposobem, koniecznością, przymusem administracyjnych decyzji zdobywa coraz to większe teatralne terytorium. Gładko przyszło. I dalej idzie ku ujednoliceniu sceny polskiej na poziomie łatwo, lekko i przyjemnie. Bezdyskusyjnie przystępnie. Niskoobsadowo, oszczędnie, skromnie i rzadko. Zgrzebnie poprawne. Nawet TR Warszawa, Nowy Teatr powszednieje, popularyzuje, oswaja, doszlusowuje do stabilnej klasyki bez fajerwerków awangardy. Nowe się zestarzało, skostniało, obrosło w piórka. Wygładziło się. Spokorniało. Dojrzało do powszedniej konsumpcji. Jest czytelne, rozpoznawalne, jasne. Komunikatywne. 

Teatr Dramatyczny schodzi poniżej średniej, Powszechny zszedł niżej niż było możliwe. Zobaczymy już niedługo czy się od dna odbije. Ateneum meandruje na stałym średnim poziomie, Studio doszlusowuje do normalnej przeciętności. Teatr Polski zupełnie jeszcze zagubiony, uwięziony w manierze Comedie-Francaise. Teatr Współczesny, co ma ze współczesnością wspólnego?  IMKA nowinek, świeżych bułeczek teatralnych z całej Polski się chwyta. I tym wiąże w klinczu reklamy widza ciekawego wszystkiego. Cała reszta- repertuarowa i komercyjna- to przecież teatr środka za raczej ekstremalnie wyśrubowaną cenę dla widza. Na pewno nie przeciętnego, nie powszedniego, nie zwyczajnego. Nie normalnego.

Właściwie Teatr Narodowy to powszechny, dramatyczny, różnorodny, polski, narodowy żywy teatr środka o wysokim poziomie artystycznym. Z równym, profesjonalnym, bywa wybitnym, aktorstwem. Z repertuarem dla każdego, bo każdy coś dla siebie zawsze satysfakcjonującego znajdzie. Zazwyczaj zawsze do tego teatru wraca.

Jednak najbardziej dostępny, powszechny, różnorodny, wielki teatr dla mas to Teatr Telewizji. Całe wybitne pół wieku teatru. Z kagańcem ograniczeń finansowych na przyszłość. Przystosujmy teatr, ba, wystarczy kino, by emitować go regularnie, cyklicznie, jak to robiło z powodzeniem na przykład Kino LUNA, lub otwórzmy kanał TEATR TELEWIZJI, by 24 godziny na dobę powtarzać cały 50-letni repertuar teatralny. Takim widzę nasz teatr środka. Tworzony przez wielkich. Wielki dla wielu. Dostępny dla wielu. Za niewygórowaną cenę. Wybitny. Mamy kapitał artystyczny. Produkcje tak współczesne, świeże, do wyboru i koloru, które zaspokoją każdy gust, pobudzą każdy smak i apetyt na sztukę. Które zawstydzą obecny chałturzący, często byle jaki teatr środka. Które przypomną, nauczą, utrwalą  czym jest aktorstwo, artyzm realizacyjny sztuki teatralnej. Który przywróci nam tożsamość zwierza teatralnego ciekawego każdej wrażliwości artystycznej, spragnionego różnorodności ekspresji, który nie boi się samodzielnie myśleć, kształtować i wyrażać zdanie na temat swoich potrzeb, gustów teatralnych. Bo prawdziwy teatr uczy odwagi, uczy buntu, wskazuje drogi niestandardowe i trudne. Poza mową, myślą i uczynkiem. Fikcją malowania prawdy. Powracające spektakle emitowane w telewizji doskonale to ilustrują. To jest scena największej widowni w kraju. Pracująca bardzo ciężko na wychowanie widzów teatru żywego. 

Macieja Nowaka nos teatralny zwodzi na manowce/?/. Może tak, może nie. Może to nic dziwnego. Nos kulinarny ma priorytet . Coś za coś. Coś dla czegoś. Teatr, który mu się w głowie majaczy, to kolejny projekt utopia. Bo teatr, który "przyciąga duże grupy ludzi i staje się miejscem spotkania dużych grup na dużych scenach. Duże formy inscenizacyjne. Teatr, który nie będzie niszowy, będzie uniwersalny" już istnieje. Teatr festiwalowy, projektowy, realizowany w licznej koprodukcji na przykład. Ten teatr już jest. Jest. 

Jestem widzem,który mógłby chodzić do teatru dzień po dniu, od wtorku a nawet od poniedziałku do niedzieli na dłużej niż 1,5 godziny na dobę. Jestem potencjalnym, gotowym produktem odbiorczym teatru, jaki by nie był, gdzie by nie był. Oglądającym spektakle po wielokroć. Zarówno produkcje teatrów repertuarowych, prywatnych, jak i Teatru Telewizji. Repertuar jest. Teatry są. I programy na mnie tak skomplikowane, że się w nich gubię, jak i prostackie, które mnie tylko irytują. Czasem śmieszne, czasem agresywne. Cykliczne i festiwalowe. Program społecznościowy, program polityczny, program historyczny, interwencyjny. Lewicowy, prawicowy, słoikowy, lokalny, regionalny. Wymyślać można w nieskończoność. Bo teatr, by się rozwijać, musi być bogaty repertuarowo i programowo. Bo widz, by się rozwijać, musi doświadczać różnorodnego teatru. Wąskie gardło to czas i pieniądze. 

A może jednak na opak zrozumiałam wypowiedź ciepłego, miłego, zaangażowanego  Macieja Nowaka.  Wszystko poplątałam, nadinterpretowałam, wypaczyłam. Popłynęłam. Podwodną żabką.



http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/190549.html
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/191088.html

środa, 15 października 2014

MILCZENIE O HIOBIE TEATR NARODOWY



"Mówiłem raz, mówiłem dwa razy, dalej już nie będę. Kładę rękę na swoich ustach".


Milczenie Hioba, kto rozumie? Wie o co chodzi? Czy sam Hiob je rozumiał? Wiedział o co mu chodzi? Na ile było reakcją na ból straty, na ile bezsilnością opuszczenia, na ile czasem bezdyskusyjnej próby.  Milczenie jako słabość wszystkich argumentów, które chciałoby się, należałoby przywołać. Milczenie wyciem bólu w ciszy. Milczenie jako akceptacja. Milczenie wycofaniem. Milczenie przyczajeniem. Dyplomacją. Strategią. Przystosowaniem. Wyznaniem wiary. Miłością.

Milczenie Hioba i Milczenie o Hiobie.

Hiob znalazł się między młotem a kowadłem. Pomiędzy bólem a wiarą. Buntem a miłością. Pomiędzy życiem a śmiercią. Nie on sam był najważniejszy, wykorzystano go. W batalii dobra ze złem. Nie o niego chodziło, został użyty. Milczenie jest białą, czystą kartką. Gotową na projekcję każdego, który na nią spojrzy.

Widzu, patrz -mówi przedstawienie-milcząco. 

Na starcie dobra ze złem, które wyrosło z dobra. Wynaturzyło się. Udziwniło. Na Hioba, który jak każdy z nas, jest pionkiem, doświadczalnym obiektem. Dowodem na przetrwanie, zaufanie, wiarę, nadzieję i miłość. Na tajemnicę, którą nie sposób zrozumieć ale w którą można uwierzyć.

Co cię nie zabije to wzmocni.

Lub udziwni. Lub zawiąże ci usta w splocie bólu cierpienia będącego wyznaniem miłości. Gdy posłuszeństwo, podporządkowanie ma być naturalną reakcją człowieka wierzącego w to, że z tym czego nie rozumie, nad czym nie ma władzy, nie powinien walczyć. Musi przyjmować swój los, bo ma nadal żyć. Nie ma sensu bunt przeciw temu, czego nie ma można zmienić. Jedyną szansą jest akceptacja, bo życie samo w sobie ma wartość i niesie nie tylko dobro i szczęście ale również zło i nieszczęście.

Nie sposób milczenia Hioba przemilczeć. Zamilczeć.

W teatrze każdy z aktorów opowiada swoją historię, snuje swoją narrację. A słowo ciałem się staje wspomagane przez ruch sceniczny, muzykę KORMORANÓW. Językiem słowa, ciała, sugestii ilustruje milczenie, tego, który zastygł porażony bólem. Bóg milczy. Hiob milczy. My milczymy o Hiobie. Dlatego w spektaklu przywołuje się różne inne historie, zdarzenia, sytuacje. Zagadać trzeba to milczenie. Stłumić ciekawość, której i tak nie można zaspokoić. Bo jak każdy widz, ja za poetą też „Tak naprawdę nic nie rozumiem, jest tylko / ekstatyczny taniec drobin wielkiej całości”/Czesław Miłosz/.

Dominika Kluźniak kilka razy w trakcie spektaklu odczytuje relacje z pacyfikacji getta/zagłada/.
Monika Dryl mówi o postaciach kobiet na płótnach Georges'a de La Toura.
Zbigniew Zamachowski opowiada o bocianach polskich, naśladuje ich odgłosy, a następnie zachęca do kupna w foyer płyty z nagraniami długodziobych bohaterów rozlewisk nad Nilem i Bugiem.
Jerzy Łapiński, starzec o bujnych, długich srebrnych włosach, wspomina ukochanego kotka.
Tomasz Sapryk to zagubiony pracownik, niewolnik bezdusznej korporacji.
Wiktoria Gorodeckaja zachwyca skalą głosu.
Cezary Kosiński, alter ego reżysera, jest narratorem, przewodnikiem po piekle życia. 

Wszyscy mówią, Hiob milczy.

Milczenie oznacza stan katatonicznego ogłuszenia nieszczęściem spowodowanym utratą całego dotychczasowego życia. Zawieszenia w sytuacji granicznej potrzebnego do samo przeprogramowania, przepoczwarzenia się dla życia po życiu. Hioba nie sposób zrozumieć bez kontekstu wiary, jego wewnętrznego przekonania, że los, jaki jest, trzeba przyjąć, przeżyć, oswoić. Bo i tak bywa, że się nie ma nań wpływu. Tak naprawdę nie ma wyboru.

Hiob za swoje posłuszeństwo, podporządkowanie wyrokom boskim, losu , za milczenie w nagrodę, to wiemy, otrzymał second life. Po pierwszym drugie, równie wspaniałe, życie. Musiał być specyficznym człowiekiem. Ostatecznie takim, który cieszy się wszystkim, co mu los niesie. To mnie bardziej zastanawia w kontekście jego i naszego milczenia. Zadaję sobie pytanie, jak można zapomnieć, wyrwać z siebie, unieważnić swoją przeszłość, by móc żyć normalnie a nawet szczęśliwie dalej. Jak jedną miłość można zastąpić drugą. Jedno życie kolejnym. Jakby ludzie byli przedmiotami, majątkiem, po stracie którego dorobienie się na nowo jest obojętne emocjonalnie, uczuciowo. Kocham, ale gdy nie ma obiektu kochania, akceptuję to i zakochuje się ponownie. W nowym przedmiocie miłości, obiekcie, rzeczy. A nie w jej istocie. A może miłość nowa rozszerza starą. Pogłębia mądrością doświadczenia i wiedzy. Co miało osłabić, wzmocniło. Zrekompensowało. Utuliło. Jak to jest właściwie możliwe pozostaje tajemnicą. Kolejną.

Jeśli uwierzymy w Boga, istotę nas definiującą, narzucającą dekalog postępowania, to nic dziwnego, że musimy milcząco znosić swój los. Bunt nie ma sensu. Bo tylko niszczy, osłabia i doprowadza do unicestwienia. Łatwo wierzyć, gdy jest dobrze. Nieszczęście to czas próby. Milczenie Hioba to czas próby dla Boga. Czas jego niepewności. Mimo wszystko. Próba sił nie Boga z diabłem lecz wytrzymałości człowieka na doświadczanie zła. Bo to nie Bóg zmaga się z diabłem ale człowiek odarty z wszystkiego. Hiob się z nim zmierzył. Bóg czekał. Milcząco czekał. Wierzył w potęgę wiary człowieka. Sam z diabłem starł się na pustyni, teraz przyszedł czas na człowieka, Jego dzieło. Wiedział, że tylko poprzez wiarę można przybliżyć się do sensu, do przetrwania, pokonania cierpienia, zła. Jak to możliwe, pozostanie tajemnicą. Kolejną. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.

Dosyć słów. 

Zamilknę już. Zamilknę. Jeszcze raz wpatrzę się w finałowy obraz pustych foteli widowni ze zjawiskowo rozświetlonymi żyrandolami Teatru Narodowego, oświetlającego wirtualne byty tych, którzy tu przychodzą z własnymi hiobowymi doświadczeniami i przecież milczą. Na każdym spektaklu milczą. Zwróceni ku sztuce, szukają sensu bólu tego naszego ludzkiego świata. Szukają boskiego w nim odbicia. Tchnienia wiary. W cokolwiek, w kogokolwiek. Przyglądają się nam na scenie umieszczonym milczącym figurom, stworzonym przez Boga na jego obraz i podobieństwo. Reżyser wypełnia tylko jego rolę. Inicjuje obrót ciał teatralnych w warunkach bezpiecznego laboratorium. Doświadcza nas, prowokuje. Delikatnie skłania do myślenia, do przeżywania, do wnikania w tajemnicę życia, śmierci i wiary. Bez wstrząsu, bez rażenia piorunem. Łagodnie snuje opowieść milczeniem o Hiobie. Dlaczego milczymy, dlaczego jesteśmy wobec jego cierpienia, wobec swego cierpienia, tak samotni, tak absolutnie bezradni?





piątek, 10 października 2014

ANARCHISTKA TEATR STUDIO



Teatr kameralny. Wręcz minimalistyczny. Krótki. Szorstki. Ascetyczny. Esencjonalny. Mocny.
Inteligentna, błyskotliwa, intelektualno- werbalna konfrontacja dwóch kobiet, dwóch racji, dwóch punktów widzenia, dwóch różnych celów. Sparing słowny wytrawnych graczy. Doskonale przygotowanych? Państwa z obywatelem. Na równych prawach? Instytucji z osobą. Racji stanu z racją człowieka. Urzędu z jednostką. Anarchistki z formalistką. Przedstawicielki władzy i więźniarki. Dwie odmiany fanatyzmu w zwarciu; fanatyzmu idei z fanatyzmem stanowiska. Jak zwykle?  W obu przypadkach chodzi o ugranie sukcesu dla siebie, mimo, że miesza się wysokie z niskim, ogólne z osobistym. Jedna rozmowa w tonacji być albo nie być moje na wierzchu. Moje czy ogółu.

Doświadczamy,  jak silnym orężem są słowa,  w których kryje się decydujący potencjał emocji, argumentacji, manipulacji o wadze porażki czy zwycięstwa. Poziomie rozgrywki o mocy wiarygodności. Stawka jest wysoka. Walka bezpardonowa. Cel osobisty. Mimo oczywistych pozorów. Mimo kluczenia w meandrach obu oficjalnych deklaracji, racji, działań.

I wniosek dla nas, widzów: warto inwestować w siebie. Warto się rozwijać, ćwiczyć umiejętności przekonywania, forsowania swojej linii ataku czy obrony. Bo to sprawność formułowania myśli, selekcja argumentów, umiejętności obserwacji i wyciągania  wniosków prowadzą do celu, decydują o sukcesie czy porażce przyjętej taktyki prowadzenia rozmowy. Wpływa na efekt końcowy rozgrywki.

Sztuka Davida Mameta zbudowana jest na mocnych atutach: prawdziwej historii będącej osnową, pełnokrwistych, wyrazistych postaciach,  na zderzonym kontraście celów, postaw, reprezentacji światopoglądów i instytucji, sytuacji w jakiej się duet pań znajduje. To bezkrwawa potyczka, próba sił o porównywalnej skali mocy. Iskrzenie intelektualnej sprawności, psychologicznej motywacji podbija emocje. Kobiety nie muszą się bić na pięści, skakać sobie do gardeł, trącać się po kostkach, wyrywać nawzajem włosy z głów, byśmy czuli ekstremalnie ostrą walkę. Tu wszystko skupione jest na przekonaniu do swojej narracji, która musi być spójna, wiarygodna, logiczna, poprawna, podporządkowana wytyczonemu celowi, który maskuje pobudki osobistych motywacji.

O co tu chodzi, jaka jest prawda, rozgryzają nie tylko główne uczestniczki spotkania ale i widzowie. Jak to w życiu bywa, istota rzeczy jest zagmatwana, splątana, uwarunkowana wieloma sprzecznymi celami, uzasadniana wieloma różnymi niejednoznacznymi argumentami. Nie jest łatwo oddzielić ziarno od plew, blotki od figury, prawdy od fałszu.

Bo jest to fascynująca potyczka. Rozmowa. Przesłuchanie. Walka. Wymagająca zaangażowania. Utożsamienia się z każdym uczestnikiem gry. Stajemy po obu stronach sporu, dlatego tak mocno nas wciąga akcja, tak silnie przykuwa uwagę argumentacja. Utożsamiamy się podwójnie, więc po wielokroć przeżywamy, kalkulujemy, ważymy. Wkraczamy niemal osobiście w przebieg spotkania. Ten brak jednoznaczności, przepływ sympatii od jednej do drugiej strony, odkrywanie podwójnego dna motywacji i celów, pojawianie się obaw  co do uczciwości postaw raz jednej, raz drugiej kobiety podbija atrakcyjność spektaklu. Hipnotyzuje widza. Ogłupia. Przyciąga. Zasysa.

Przeciwnicy są sobie równi, stawka jest wysoka, argumenty ważkie, celne i świetnie osadzone w uzasadnieniu więc jest to niebanalne starcie. Wymagające skupienia. Ale i dające dużą satysfakcję. Wszystko zawiera się w warstwie słownej sztuki, koncentruje na osobach teatralnego pokera. Stół to wytyczana przez sytuację granica, dwa krzesła pozwalają przysiąść racjom przeciwstawnych stron, ściana więzienia i telefon-zabezpiecza symboliczny kontakt ze światem. Ale to my, widzowie, jesteśmy głównymi sędziami, uczestnikami tego pojedynku. Gra toczy się na naszych oczach i w naszej głowie. Raz pragniemy wolności dla neofitki anarchistki po kilkudziesięcioletniej odsiadce za podwójne morderstwo policjantów, raz jesteśmy nieufnym prokuratorem wygłaszającym oskarżenie, tropiącym wszelką nieścisłość, fałsz, niekonsekwencję, kłamstwo. Raz kobietą sprytnie walczącą z systemem opresji, raz kobietą zdeterminowaną, gotową do walki o ugranie swoich osobistych celów mających podbić życiowy sukces. Połączenie  przesłuchania, procesu na sali sądowej, rozmowy w pomieszczeniu więzienia decydującym o zwolnieniu warunkowym, potęguje emocje. Tak, to świetnie napisany tekst. Dramaturgia klasy najwyższej. Symulacja intelektualna warta przeżycia. W końcu dla nas, widzów, w wersji tylko niewiele ponad godzinnej. Niedosyt poziomu gry aktorskiej, akcentów dramaturgicznej niejednoznaczności musimy sami rekompensować sobie projekcją własnej wyobraźni. To sprawia zawód ale jest też wyzwaniem. Wyzwaniem trzeciego oka. Trzeciej strony tego sparingu dwóch racji.

To wymagająca teatralna godzina. Oferuje inteligentny tekst, mistrzowską dramaturgię Mameta, świeże, krwiste mięso true story i emocje, które budzą nas ze snu bezpiecznego, miłego, w sumie szczęśliwego, spokojnego życia.

Dziś częściej słyszymy o terroryzmie niż anarchizmie. Bezpośrednio nam zagraża, boleśnie dotyka. Wydaje się nie mieć końca. A jednak, sztuka to pokazuje dobitnie, że prawdziwe pole walki, jaka by nie była, toczy się w indywidualnych, osobnych bytach. To, co na zewnątrz jest tylko marną namiastką projekcji piekła, które żywi się naszą niedoskonałością, ułomnością, ograniczeniem. A pochodzi z samego środka nas samych. Wejrzyjmy w siebie. Marzymy o niebie a jesteśmy z piekła rodem. Odrażający, brudni, źli. Ciągle i nadal opętani mrzonkami  o doskonałości, pełni, jedni, pięknie. Ciągle śniący o odkupieniu. O zadośćuczynieniu. I choć wiemy, że nie da się zmienić przeszłości, z uporem maniaka próbujemy ocalić siebie. Jak bohaterki tej sztuki.


ANARCHISTKA
AUTOR
David Mamet 
PRZEKŁADWioletta Perzanowska 
Adam Wiedeman  
REŻYSERIA, OPRACOWANIE TEKSTUTomasz Szczepanek 
SCENOGRAFIAMartyna Kander 
PROJEKCJEKajetan Pieczyński 
INSPICJENTMaria Lejman-Kasz 
KIEROWNIK PRODUKCJIJustyna Warecka 
WYSTĘPUJĄ
Dorota Landowska
Jadwiga Jankowska-Cieślak / gościnnie

piątek, 3 października 2014

BYŁ SOBIE POLAK, POLAK, POLAK I DIABEŁ w IMCE


Black & White #Beauty by Thomas Rusc

Zawsze uważałam, że teatr bardzo, bardzo potrzebuje wspomagania. Nawet bardziej niż każda inna dziedzina produkcji. Myślałam, że nie należy rozdrapywać ran teatru pokazywaniem palcem na związek pieniądza z kulturą, bo i tak je widać krwawiące gołym okiem. Sparing pomiędzy finansującymi sztukę a teatrami. Władzą a instytucją, polityką a sztuką. Pomiędzy powściągliwością a pazerną reklamą, agresywną promocją, bezwstydnym sponsoringiem rozszarpującym kulturalny etos sztuki, kulturotwórczy, szlachetny, skromny, każdy mecenat.

Zasłużenie zauważalna, eksponowana obecność sponsorów ale w cieniu blasku sztuki, bo ta miała być zawsze najważniejsza, na pierwszym planie, celem samym w sobie, jest już przeszłością. Być może kolejny, być może następny ale jest precedens w teatrze.  I nikt już nie będzie się wstydzić odważnego sponsoringu. Gdzie promocja finansujących sztukę ważniejsza jest od promocji samej tylko sztuki. Tak bowiem Polska w IMCE. Niecodzienny Festiwal Teatralny przekształcił się w drugiej edycji w PKO Bank Polski. Polska w IMCE. Niecodzienny Festiwal Teatralny. Bank promuje się przed teatrem. Wysforował się na pierwsze miejsce. Bo mógł. Bo sobie na to zasłużył. Rozumiem. A jednak czegoś mi żal. Starego porządku rzeczy.  Potęgi sztuki ustępującej przed potęgą interesu. Jej żebraczy egzystencjalny wymiar, brutalną zależność, podległość widoczną gołym okiem, czarno na białym. 

Ten festiwal od samego początku cieszył widzów. I to bardzo. Bo był ważny, potrzebny, przybliżał sztukę teatru z całej Polski. Pokazywał wszystko co nowe, ciekawe, niepokorne, kontrowersyjne, nagradzane, istotne. Wyprzedzał, uzupełniał Warszawskie Spotkania Teatralne. Chyba będzie tak nadal. Mam nadzieję. A nagroda WDECHY 2013 przyznana przez widzów zmobilizuje teatr do sprowadzania równie interesujących spektakli jak w zeszłym roku. * Bank, jak rozumiem, gwarantuje, zabezpiecza finansowanie. 

Pomyślę jeszcze. Na przykład o tym, że widz jako fan założycielski teatru też powinien się upomnieć o swoje miejsce przed szeregiem jego sponsorów, mecenasów, patronów medialnych, partnerów. W końcu ostatecznie to on przychodzi po kulturę i sztukę. I niesie ją w świat. Jest chodzącą reklamą, medium informacyjnym. I też płaci, słyszę, że ciągle za mało. To dla niego to wszystko. Nie? Już nie? Tylko żartowałam. Tylko błędnie sobie poprzez analogię wykoncypowałam. Oczywiście, że nadal chodzi o widza. Najważniejsze, by wiedział, komu  co ma zawdzięczać, z kim warto się wiązać. Co się komu należy i ile jest warte. To uczy widza hierarchii wartości i właściwego, prawdziwego obrazu świata i mechanizmów nim rządzących. Odbija jak w zwierciadle rzeczywistość. Oto rola teatru, sztuki. Biznes się w nią tylko w odpowiednim porządku wpisuje. W sposób bezpośredni łączy się z przekazem sztuki. Zapada w pamięć. Działa.

Oczywiście wszystkim sponsorom dziękujemy, bo przecież zawsze BYŁ SOBIE TEATR, TEATR, TEATR I SPONSOR w SZTUCE. Nie tylko przecież w IMCE. I pozostanie ku chwale sztuki, kultury i dobrego wychowania. Ku chwale teatru a więc i widza. Tak, sponsorom dziękujemy! Szczerze z głębi serca my, widzowie i teatr, dziękujemy. Przecież dobrze by było gdyby wszystkie możliwe firmy, państwowe i prywatne, finansowały sztukę. Gdyby tylko mogły, gdyby tylko chciały. Nie mam nic przeciw temu, by cykl nowych produkcji Teatru Telewizji nosił nazwę np: OSRAM TEATR TELEWIZJI PREMIERA MIESIĄCA/ oświeciło mnie, gdy jechałam przez Wilanów/, JUWENTUS TEATR SENSACJI, SECURITY STUDIO TEATRALNE DWÓJKI, MERCEDES OPERA MIESIĄCA, itd, itp. Zacna firma, zacny cykl, zacna instytucja publiczna, godny cel. Może to będzie jakaś podpowiedź, inspiracja. Może, jak za dawnych lat, każdy seans telewizyjnego teatru będzie premierą, bo znów będzie telewizję publiczną na to stać. To by była zmiana na lepsze! Ruch w interesie, ruch w sztuce. Produkcja spektakli, zatrudnienie dla artystów, długofalowa reklama firm. A zarejestrowane spektakle pozostałyby z nami na wieki wieków. Satysfakcja gwarantowana. Czysty zysk dla wszystkich.

Powoli oswajam się z zasadą, że wszystkie chwyty dozwolone. Cel uświęca środki. Też chcę festiwali, programów, cykli, teatru oraz sponsorów za wszelką cenę. Naprawdę warto zobaczyć wszystko, co najważniejsze w teatrze na miejscu, w swoim miejscu zamieszkania. Lub poprzez Teatr Telewizji w domu - napiszę wprost- za darmo, za cenę abonamentu. W końcu mamy w Polsce ORANGE Warsaw Festival, COKE Live Music Festival, Heineken Festival. Czas na bezpruderyjne zmiany na lepsze w teatrze. Te następują.

Tymczasem na początek tego sezonu BYŁ SOBIE POLAK, POLAK, POLAK I DIABEŁ w IMCE. Z Lublina do Warszawy przyjechał. A ciąg dalszy festiwalowych seansów teatralnych nastąpi. Widzowie mają nadzieję, że szczęśliwie nastąpi, bo tytułów kolejnych prezentacji jeszcze nie ma. Ale interesujmy się, zaglądajmy na strony internetowe teatru i portali teatralnych, bo tam informacja będzie na nas czekała. Na pewno. Powodzenia.

last minute:Ale, ale!!! Już 7.10.2014r., godz.19.00 SMUTKI TROPIKÓW  Pawła Świątka gra Teatr Łaźnia Nowa z Krakowa.



PS. Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski zaprasza 7.10.2014r. o godzinie 18.00 na Bank Pekao PROJECT ROOM. No, cudnie. Lawina ruszyła.



II edycja (od 23-09-2014 do 30-06-2015)

* "Szanowni Państwo,
Festiwal teatralny "POLSKA W IMCE. NIECODZIENNY FESTIWAL TEATRALNY" - otrzymał Nagrodę Publiczności WDECHY 2013 przyznawaną przez Czytelników dodatku kulturalnego "Gazety Stołecznej" - "Co Jest Grane".

Nagroda została przyznana w kategorii Wydarzenie Roku. "W prywatnym TEATRZE IMKA udało się stworzyć ambitny, imponujący festiwal teatralny" - czytamy w nominacji. "Nasze nagrody przyznamy ludziom, którzy wykonali kawał dobrej, kulturalnej roboty" - napisali autorzy nominacji."  Cytat ze strony internetowej Teatru IMKA.