piątek, 26 kwietnia 2024

XXX MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUK PRZYJEMNYCH I NIEPRZYJEMNYCH PEWNEGO DŁUGIEGO DNIA STARY TEATR


Życie pisze najlepsze scenariusze. Nic go nie przebije. I tak jest tym razem. Eugene O'neill napisał swój autobiograficzny. genialny, współczesny dramat w kontekście piekła, jakie roznieca swym funkcjonowaniem, ba, samym istnieniem rodzina. Luk Perceval go wyreżyserował, Stary Teatr wystawił a XXX Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych do Łodzi zaprosił. Widzowie mieli szansę zobaczyć spektakl nad spektaklami: nowocześnie klasyczny, wstrząsająco aktualny, fenomenalnie dobrze zagrany. Jednym słowem: uczta. Ale uczta przenicowująca widzów wrażliwość. Wstrząsająca.

Początek spektaklu przedstawia normalną rodzinę ale z upływem czasu wypełzają zmory przeszłości, rozpad teraźniejszości i objawy mającej nadejść wkrótce katastrofy. Wszystko co umarło dominuje nad życiem, które w ojcu, matce, braciach w dramatycznym wymiarze gaśnie. Osłabieni totalną walką, pozwalają na to. Poddali się, ulegli. I to znamienne przyzwolenie na słabość, bezsilność wobec niej, która ma ich usprawiedliwiać jest ich największą winą. Oskarża każdego najdotkliwiej. Pogrąża coraz bardziej wpędzając w zdziwaczenie, które wyostrza starość (ojciec), pogłębia szaleństwo, którego źródłem jest totalna klęska życia (matka), konstytuuje zdziecinnienie braci(niesamodzielni, niedojrzali mimo wieku, przegrywający każdą walkę, jeśli w ogóle ją podejmują). Brak komunikacji, zrozumienia, chęci, determinacji, siły, by zatrzymać ten pęd do samozniszczenia przypieczętowuje przegrana. Oznacza brak możliwości wyjścia z sytuacji permanentnego poczucia niespełnienia, zawodu, straty, zmęczenia. bo brak jest napędu do zrobienia czegokolwiek, do zmiany we własnym życiu, jakby na wszystko było już za późno. Stąd to zniecierpliwienie, drażliwość, nieumiejętność unikania konfliktów czy zażegnania ich, jeśli już wystąpią. Jakby eskalacja stanów, w jakich się znajdują bohaterowie, miała na nich zwrócić szczególną uwagę, umożliwiając interwencje z zewnątrz, ratunek-sam sobie nie są w stanie pomóc. To zafiksowanie we wszystkim, co zabija w nich chęć do życia, działania, zmiany jest porażająca. Życie boli, nie oszczędza nikogo ale w tym wypadku skutecznie zabija wolę przetrwania. I to ze szczególnym okrucieństwem. Premedytacją gdy się mu poddają. Rodzina Tyrone jest jak zdegenerowana, skazana na zagładę burżuazja w ANIELE ZAGŁADY Luisa Buñuela, wykluczająca się sama, uwięziona w swym zużytym statusie, mentalnym rozpadzie. Nie ma dla nikogo ratunku. Ani wyjścia.

Reżyser w sposób mistrzowski buduje atmosferę klinczu patologii relacji rodzinnych. Ze szczególnym znawstwem kumuluje emocje wynikające z głęboko ukrywanych pokładów uwarunkowań psychologicznych, historycznych, społecznych jako przyczynę stanów mentalnych bohaterów.  Demaskuje całą złożoność i intensywność, zaciekłość niewzruszalności postaw. To robi ogromne wrażenie, bo efekt jest wstrząsający. Niesłychanie sugestywny i wiarygodny. Szczery i prawdziwy. Twórcy z aktorami dotykają istoty problemów, z jakimi zmaga się każdy członek rodziny. Pozwala to prześledzić i zrozumieć ich relacje, narracje i przede wszystkim głęboko poczuć ich cierpienie, ale i przyczynę upadku, i skutek klęski.  Udziela się atmosfera oskarżeń, pretensji, przekonywań, sporów, kłótni. Zawodu i rozczarowania. Dezercji z walki o siebie. Sytuacja jest jasna, zrozumiała, ale i beznadziejna.  Co mocno angażuje i porusza. Przeraża ale budzi głębokie współczucie.

To nic, że scenografia była zredukowana do abstrakcyjnego obrazu, bo tym więcej znaczyła, tym więcej była warta. Ogromny biały ekran, jak tabula rasa, jest jak rewir więzienia rodziny Tyrone, z którego nie mogą/nie chcą się wydostać jej członkowie. Stary zużyty fotel wydaje się być miejscem oparcia, wytchnienia, męki. I jeszcze tylko ukryta przestrzeń za ekranem, zakazana, intymna, bez możliwości wglądu pozostaje miejscem chronionym, intymnym, niedostępnym. Strażnicą niewidocznego, niewyrażalnego. Tajemnicy.  Nie zmieniając się wcale, uruchamiała wyobraźnię przez akcję, doskonale spełniała rolę materii-ekranu, na którą każdy mógł dokonywać projekcji własnych doświadczeń, przeżyć, skojarzeń. Stapiała się tym sposobem sztuka i indywidualne życie każdego widza. Była abstrakcyjno- realistyczną jednią. Stymulowana przez poruszane tematy: niedojrzałości emocjonalnej, braku odpowiedzialności mężczyzn za siebie, rodzinę, łagodnej uległości kobiety bluszczu, której jedyną winą była miłość, która ją ubezwłasnowolniła i poprowadziła ku zgubie samej siebie, do uzależnienia jako antidotum na egzystencjalny ból, który zabija (praca, spuścizna traum rodzinnych, paraliżująca bezradność po stracie-szczególnie dziecka, niedojrzałość dorosłości). Życie łamie ludziom kręgosłupy, czyni ich ofiarami samych siebie, swego pochodzenia, okoliczności. Rodzina  może generować zło, które infekuje jej członków, jest dziedzictwem kolejnych pokoleń. I tak jest w tym przypadku. Winy rodziców stygmatyzują traumą dzieci. Ćwiczą je w pogrążaniu się w bezsensie, bezcelowości życia. Wpychają je w koleiny własnych błędów, uzależniając od siebie. Degenerują. A ci ulegają, poddają się, nie znajdują impulsu. który wybił by ich na niezależność, mimo emocjonalnego garba spuścizny błędów rodziców. Ci z kolei zdają sobie sprawę z coraz większych spustoszeń, jakie czynią-w sobie i dzieciach. Poczucie winy rośnie jak spadająca w dół ku przepaści kula śnieżna, która przytłacza i ubezwłasnowolnia wszystkich. Temu służą używki(alkohol, narkotyki)-wyłączają świadomość, tępią poczucie winy, zagłuszają niedający się znieść ból. Znieczulają coraz większą dawką. 

Spektakl ten jest dowodem na to, że sztuka jest potęgą, która ogniskuje istotę indywidualnie przeżywanego nieszczęścia, niemożność pogodzenia różnych światów, wzajemnego zrozumienia istnień niekompatybilnych a priori(mężczyzna -kobieta, matka-ojciec-dzieci, młody-stary człowiek), fatamorganę szczęścia, by jego mgnienie wystarczyło na całe życie, uległość wobec słabości, rezygnacji z  mądrości, tej, co zneutralizuje cierpienie, unieważni zło, poczucie winy i przywróci pewność, że miłość to obowiązek, szacunek, odpowiedzialność, poświęcenie, wybaczenia sobie i winnym. 

Gdy się rodzimy nikt nam nie obiecuje, że będziemy szczęśliwi. Nie ma przepisu na sukces. Gotowych procedur na przetrwanie. Gwarancji na spełnienie. Ale to nieprawda, że rodzina a priori funduje piekło. Nie wiem jak wyjaśnić, że przed tym, co nas niszczy, unieważnia, uprzedmiotawia bronić musimy się sami. Niestety osobni, waleczni, niezłomni, sami. Dramat jest tego przekonania negatywem. Zaprzeczeniem. Nie da się już nikogo uratować; rany są ciągle rozdrapywane, krzywdy i błędy wypominane, cierpienie rozpamiętywane. Jakby się napęd życia, uczuć, działania, walki w bohaterach wyczerpał, skończył, zużył dawno, dawno temu. W paraliżującym wolę cierpieniu ostatecznie zatracił. Oglądamy więc zbiorową agonię przegranego życia. Zmarnowanego potencjału miłości, bliskości, zrozumienia. Wybaczenia.

Siła życia zaklęta w sztuce Eugene'a O'neilla, geniusz inscenizacyjny Luka Percevala  i niesłychanie intensywne, głęboko uzasadnione psychologicznie aktorstwo Romana Gancarczyka, zjawiskowej w seansach zatracania się w szaleństwie Małgorzaty Zawadzkiej stworzyły arcydzieło o krystalicznym kształcie, szczerej, autentycznej wymowie wyrażające niewyrażalne dzięki sile uwalnianych emocji pochodzących od człowieka, od wypowiedzianej o nim prawdy.


PEWNEGO DŁUGIEGO DNIA 

na podstawie Long Day’s Journey into Night EUGENE'A O'NEILLA

reżyseria, adaptacja i scenariusz: Luk Perceval
dramaturgia: Roman Pawłowski
scenografia: Philip Buβmann
kostiumy: Katharina Beth
reżyseria światła: Mark Van Denesse
muzyka: Wojciech Blecharz
przekład scenariusza: Karolina Bikont
asystent scenografa i kostiumografa: Jerzy Basiura
asystent reżysera / tłumacz: Maja Wisła-Szopińska
asystent reżysera: Jakub Zalasa
asystent reżysera ds. multimediów: Tadeusz Pyrczak (AST)

Obsada:
Roman Gancarczyk-James Tyrone
Paulina Kondrak- Cathleen Tyrone
Mikołaj Kubacki- Edmund Tyrone
Łukasz Stawarczyk- Jamie Tyrone
Małgorzata Zawadzka- Mary Tyrone

XXX MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL SZTUK PRZYJEMNYCH I NIEPRZYJEMNYCH Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu TEATR POLSKI W BYDGOSZCZY


W kontraście bieli i czerni z olbrzymim złotym żyrandolem i przeciwległymi lustrami na całą ścianę, wyolbrzymiającymi ciasną przestrzeń, multiplikującymi ale też zniekształcającymi otaczającą rzeczywistość, leżą rozrzucone niedbale ciała w  imitującym śnieg granulacie. Bo wszystko jest tu podróbką, naśladownictwem: rząd proletariacką monarchią, jego otoczenie dworem, miejsce pobytu pałacem, kariera naukowa bezczelnym, piramidalnym kłamstwem. To krajobraz po egzekucji oznajmiający koniec dyktatury Eleny i Nicolae Ceaușescu w XX wieku w Rumunii.  Sceneria jest zdecydowanie mroczna, jak nie z tego świata, bo czasy których dotyczy są upadlającym Rumunów okresem w historii tego kraju. Ale, jak się okaże, także dla demokracji zachodniej, która jednak popierała tyranię utrzymując z nią kontakty ze względów nie humanitarnych ale politycznych, mimo wiedzy o złu, na które systemowo w tym kraju przyzwalano. Świat na pewno wiedział, ale jego opinia publiczna przekonała się naocznie  dopiero po zamordowaniu głównych architektów zbrodni przeciw narodowi rumuńskiemu. Ci, którzy widzieli film zrobiony po ich śmierci w miejscu przetrzymywania niepełnosprawnych dzieci, nie muszą już pytać o bestialstwo tej władzy, która prześladowała też osoby homoseksualne, chore na AIDS, restrykcyjnie ograniczała prawa kobiet(zakaz aborcji, stosowania antykoncepcji).

Tymczasem na scenie postaci zmartwychwstają, jakby w tym akcie niemożliwym było profetyczne ostrzeżenie, że historia może się powtórzyć. Ożywa czas przeszły w ostatnich dniach życia Eleny i Nicolae Ceaușescu, dla ich oglądu, analizy, podsumowania. Jest to idealny moment, by spróbować zrozumieć fenomen (w negatywnym rozumieniu zjawiska) metod rządzenia i zbrodni przywództwa działającego na szkodę narodu i wbrew interesom kraju.  Odsłania się zatrważający obraz psychologiczno-mentalny małżeństwa- ich prymitywizm i prostactwo, bezmyślność, megalomania, brak wyobraźni, uleganie wynaturzonym ambicjom. Oboje postępują bezwiednie, bezmyślnie, jakby byli nieświadomi destrukcyjnych skutków swych decyzji, absurdalności relacji, nawet z najbliższymi sobie osobami. Są odklejeni od rzeczywistości, szczególnie Nicolae Ceaușescu, przecież tyran, dyktator, wampir, Geniusz Karpat, który wydaje się być nieobecny, wycofany, zdezorientowany. Ginie w cieniu swej despotycznej, z gigantycznym ego żony, Eleny, Matki Narodu. Zoja Ceaușescu,  zwana Córką Faraona, jest dojrzałą kobietą głęboko skrzywdzoną. Mimo że ma wszystko dzięki władzy i pieniędzy rodziców, jest nieszczęśliwa, zagubiona, pozbawiona pewności siebie.  Victor Stanculescu, Generał( Damian Kwiatkowski),  poruszający się z nieodłącznym telefonem  czuje się na swym wysokim stanowisku ciągle zagrożony. Próbuje utrzymać kontakt z realnym światem, ma nadzieję, że kontroluje sytuację i nad nią panuje, zdaje sobie jednak sprawę, że zbliża się katastrofa, traci grunt pod nogami i gubi się w chaosie upadku swego mocodawcy. Jest jeszcze Helmut Duckadam, Oko Securitate( Marcin Zawodziński), bokser polityczny, cwaniak i hochsztapler wiedzący jak się ustawić, Dama Dworu(Małgorzata Trofimiuk), sekretarka, usłużna służba przyboczna i Chłopak(Karol Franek Nowiński, delikatny, zmysłowy, subtelny) reprezentujący prześladowanych homoseksualistów. 

Sprawa z upadkiem imperium Ceaușescu jest o tyle ważna, że podkreśla spacyfikowanie, terroryzowanie, gnębienie całego kraju w centrum cywilizowanej Europy przez groteskowe, słabe, zdegenerowane osoby, które ani nie były przygotowane do rządzenia, ani nie miały krzty przyzwoitości i odpowiedzialności, nie mówiąc o wyobraźni. Symbolizowały totalitaryzm, który bez logiki, bez litości niszczył, upokarzał, gnębił. Wykolejeni ludzie terroryzowali cały kraj a świat to akceptował, hołubił im. Czekał aż rewolucja zacznie się od środka. Dlaczego ten absurd był możliwy, nie wiadomo. I takie mu podobne się nadal zdarzają i trwają. Dlaczego, nie wiadomo. O, zgrozo! 

Małgorzata Witkowska Elena, gładko wchodzi w rolę, płynie, niuansuje a to przy prostactwie granej postaci nader jest trudne. Mirosław Guzowski w roli Nicolau jest duchem przemykającym, snującym się po scenie-trudno go scharakteryzować, bo jego osobowość jest niewyczuwalna, postawa nieuchwytna- zupełnie jakby nie istniał albo był wymysłem czystej kalkulacji. Ot, taki tyran, który jest ale jaki jest, już nie wiadomo. A jednak to jego materialne ciało zostało zastrzelone, ubite jak dzikie, nieokrzesane, niebezpieczne zwierzę. Córka grana przez Michalinę Rodak budzi współczucia zażenowanie. Wszystko może, nie robi nic. Wszystko ma, a nic nie znaczy. Jakaś okaleczona, złamana jest. Przetrącona przez rodziców i przypieczętowuje to samą sobą. Wydaje się, że wystarczy raz zdobyć władzę, by zgarnąć całą pulę wygranej po kres swoich dni. Co to świadczy o narodzie wyborczym? Zajrzyjmy dziś za miedzę. Odpowiedź zaśmieje się nam prosto w twarz. Napluje w mocno zaciśnięte ze strachu oczy. 
 
Wojciech Faruga wyreżyserował  inspirowaną faktami metaforę, przygotował sugestywną scenografię, adekwatne dla typu postaci kostiumy, opracował światło pogłębiającą barwę nastroju dla intrygującego tekstu-syntezy z bohaterami-archetypami, i dramaturgią Julii Holewińskiej, choreografią Bartłomieja Gąsiora, by przypomnieć nam w dobie niepewności i lęku, zagrożenia jak łatwo obietnicami bez pokrycia, manipulacją, propagandą zwieść naród, który może stracić suwerenność we własnym kraju i w wyniku wyborów pozwolił się niszczyć przez dwadzieścia lat przywódcom: awatarom politycznym, figurom- monstrum, marionetkom własnych kompleksów, produktom wynaturzonej megalomanii. Nie ludziom, potworom. 


Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu

reżyseria, scenografia, kostiumy, światło: Wojciech Faruga
tekst i dramaturgia: Julia Holewińska
muzyka: Radosław Duda.
przygotowanie wokalne: Natalia Kawałek
choreografia: Bartłomiej Gąsior

Obsada: Mirosław Guzowski, Damian Kwiatkowski, Karol Franek Nowiński, Michalina Rodak, Małgorzata Trofimiuk, Małgorzata Witkowska, Marcin Zawodziński.

W spektaklu wykorzystano arię „What Power Art Thou” z opery „Król Artur” autorstwa Henerego Purcella w aranżacji Radosława Dudy oraz wiersz „Bóg opuszcza Antoniusza” Konstandinosa Kawafisa w tłumaczeniu Zygmunta Kubiaka.

fot. Natalia Kabanow/mat.teatru

środa, 24 kwietnia 2024

KSIĘGI JAKUBOWE TEATR NARODOWY W WARSZAWIE

 

KSIĘGI JAKUBOWE w Teatrze Narodowym w Warszawie zapraszają do zmierzenia się z konceptualną wizją reżysera, Michała Zadary, która proponuje publicystyczną narrację teatralną z jej merytoryczną logiką, surową formą, wyrazistą konstrukcją. Zadarowym podejściem do tematu polegającym na jego erudycyjnej analizie, metodycznym, przejrzystym przedstawieniu ale nie wzbudzającym emocji. I gdy książka Olgi Tokarczuk, na podstawie której spektakl został zrealizowany, uruchamia wyobraźnię czytelnika sugestywnym poetycznym, pełnym tajemniczości i niezwykłości obrazem budowanym narracją, nostalgią snutej opowieści, to propozycja Zadary swym konsekwentnie oszczędnym, dokumentalnym, precyzyjnie wypracowanym stylem stanowi spójną, zrozumiałą jednię ale pozbawioną możliwości przybliżenia się do istoty rzeczy badanego zjawiska. Może się ona podobać lub nie, można mieć do niej zastrzeżenia ale jest to wypowiedź artysty, która bardziej szkiełkiem i okiem bada losy i działalność Jakuba, czasy, w których żył i działał, niż sercem i czuciem. Rozum formułuje myśl, wskazuje jej cel, określa kierunek, rozwija ją i sprawdza. Serce milczy grzecznie, pozostaje w powściągniętym rygorem tworzenia cieniu. Taka  decyzja reżyserska rodzi konsekwencje. Proponuje rzeczowość wypowiedzi artystycznej,  zmierza ku jednoznaczności, nie pozwala narodzić się magii. Skupiając się na ujęciu całości dzieła literackiego, reżyser zgubił te przyczyny zauroczenia, które zagłuszały rozsądek u zwolenników Jakuba, rozbijały ich wątpliwości w pył, tak, że za nim, jak w transie oczarowani podążali.  Obejmując wszystko, zgubił co najważniejsze- kreację, która ma potencjał ludzi, z nimi świat radykalnie, postępowo zmieniać, ma moc wskrzeszania entuzjazmu podtrzymującego nadzieję na to, że wszystko jest możliwe. Reżysera interesuje jednak analiza upadku. Metodyczna, szczegółowa, jasna. Jakby chciał wizję mesjasza z tej perspektywy przenicować. Dotknąć niedotykalnego. Wszystko jest przejrzyście, jasno, wprost wyłożone jakby spektakl stanowił detektywistyczny ciąg dociekań na temat duchowego przywództwa, socjologicznej mamony, historycznego kontekstu. Dąży do wyjaśnienia, jak doszło do zaistnienia a z czasem do erozji, w końcu zniszczenia wspaniałej Jakubowej idei łączącej różne religie. Tak bardzo pociągającej, że zyskała tak wielu wyznawców.

Michał Zadara przekazuje nam swoje rozumienie dzieła Olgi Tokarczuk, losów i osobowości Jakuba Lejbowicza Franka, samozwańczego proroka żydowskiego. Prawie w całości spektakl jest jego dziełem, bo nie odpowiada jedynie za scenografię, której autorem jest Robert Rumas i kostiumy, które zaprojektowała Julia Kornacka. Adaptację sceniczną przygotował z Barbarą Wysocką. Muzykę współtworzył z Justyną Skoczek. Imponuje rozmachem inscenizacyjnym, jest perfekcyjnie zagrany. Pozwala śledzić losy Jakuba, jego wspólnoty, tym samym dokładnie zapoznaje widzów z fabułą dzieła literackiego, co jest bardzo ważne. 

Podobnie jak współcześni Frankowi nie zrozumieli w pełni jego mądrości, co doprowadziło do niepowodzenia jego wysiłków, tak i my dziś niekoniecznie akceptujemy i podążamy za Zadary artystyczną metodą, interpretacją, wizją. Wydaje się zbyt powściągliwa, za mało atrakcyjna, jakby w opozycji do tego, w jaki sposób Jakub potrafił zainteresować ludzi swoją koncepcją. W Zadarowym ujęciu trudno dociec, jakimi sposobami to robił, jakich argumentów używał, by odnieść tak spektakularny sukces. Publicystyczny dystans, reporterskie zabiegi narracji pozbawiły reżyserskie poszukiwania źródeł ekscytacji, nerwu emocji. Konsekwentnie odarły z czaru charyzmatycznego przywódcę, przypieczętowały jego klęskę. Nie wywołały żalu, że się ostatecznie Jakubowi nie udało. Sprowadziły do przyziemności, która jest przewidywalna, brutalna, nudna. Rzeczowość faktograficznej narracji daje pewien ogląd fenomenu Jakuba ale nie wnika w jego duchową naturę. Nie wydobywa jej podskórnej, psychologicznej, emocjonalnej wartości. Znów wszystko zdominowała polityka, interes, władza, wpływy. Argumenty i działanie silniejszego gracza. A to nie nastraja do buntu, kreacji, zaangażowania w naszych nowych wspaniałych czasach. Nie inspiruje. Nie unosi ponad poziomy. Ale ostatecznie jest to autorska, Michała Zadary, teatralna opowieść rozumienia historii Jakuba. 

Nadal nie wiemy, jak uratować świat. Mieć wpływ na to, by stał się lepszy. Reżyser pozostawia nas bezsilnymi wobec nieskuteczności przeprowadzonej analizy. Nie wyzwala nadziei, nie uruchamia sił, które skłoniłyby do działania. Pozostawia widzów biernymi, utwierdzonymi w przekonaniu, że jeśli Jakubowi się nie udało, to jak zwyczajni ludzie mogą cokolwiek zrobić. Reżyser uzyskuje efekt  działania podobny do tego, jaki osiągnął Jakub. Nikt nie był gotów na akceptację tak odważnej idei, na zaangażowanie się w długofalowe działanie na rzecz skutecznego i trwałego wdrażania jej w życie.  Spektaklowi brakuje tego, co naprawdę pociąga, mami, fascynuje, pobudza wyobraźnię: charyzmatycznego Jakuba wizji. A to ona działa, wyrywa się poza czas, ponad ograniczenia. Nadal nurtuje ciekawych jej zgłębienia. To ona uwodzi. Dodaje wyobraźni, motywacji, działaniu skrzydeł. W spektaklu to, co przyziemne, wymierne, dosłowne zdominowało wszystko. Zadara rozbierając fenomen Jakuba na części pierwsze rozbroił powody prawdziwego działania wspólnoty, przyczynę jej istnienia, ubrał ją w banał manipulacyjnego funkcjonowania sekty. Reżyser zapewne uważa, że znając metodę, przyczyny, przebieg i skutki można powtórzyć sukces Jakuba. Wykrzesać iskrę rozpalającą magnetyzm serc tak wielu. Praktyka pokazuje, że na taką skalę, w takim zakresie wysiłki spełzną na niczym. Pójdą na marne.

Tajemnica pozostała nietknięta.



KSIĘGI JAKUBOWE

reżyseria, światło, projekcje wideo: Michał Zadara
adaptacja sceniczna: Barbara Wysocka, Michał Zadara
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
muzyka: Justyna Skoczek, Michał Zadara

Fotografie Krzysztofa Bielińskiego.

ZBOMBARDOWANI TEATR COLLEGIUM NOBILIUM

Wojna, śmierć, uzależnienie, choroba psychiczna, bezbrzeżna samotność i bezbronność, które przynoszą całkowitą degradację człowieka, strącają go na samo dno człowieczeństwa jest głównym tematem tej sztuki, wyrosłej z  nadwrażliwości, bólu, zabójczej choroby(psychozy maniakalno-depresyjnej) jej autorki, Sarah Kane. Bo to samo życie, jego doświadczanie- bez odporności, bez znieczulenia, bez przemilczania  o działaniu zła zadawanego człowiekowi -pisze scenariusz.  Piekielnie trudny do zagrania na scenie. 

Autorka napisała swą sztukę oglądając relacje z wojny w Bośni i Hercegowinie. Z poziomu ogólnego przeszła na poziom  bezpośrednich relacji ludzi ukazując piekło zwykłego człowieka, doświadczonego inwazją choroby, wojny, kłopotów z jakimi się zmaga w normalnym życiu. Gdy ogrom problemów czyni go bezsilnym, a jednocześnie ekstremalnie agresywnym w zdobywaniu tego, na czym mu zależy(dla potrzeb ducha i ciała), co sprzyja odsłanianiu się jego słabej, poprzez zło, na poziomie fizjologicznego trwania wyrażanej natury. Obrazy sceniczne, prowokowane traumami, są drastyczne. Nie mają początku ani końca. Zabijają wiarę w boga, w człowieka. W cokolwiek.

Obserwujemy krajobraz po bitwie, życiorysy po zbombardowaniu, agonię ludzi i rozpad ich świata. Niezawinienie ukaranych.  Końcówkę zmagań bezsilności z nieuniknionym losem gdy na całej linii się przegrywa. Studium  rozpadu osobowości w ekstremalnie brutalnej formie(epatowanie psychopatycznymi działaniami), w trudnym do zniesienia wymiarze(gwałt, kanibalizm, tortury, mord, przemoc pod każdą postacią, jedzenie). Triumf zła. Nie ma co się łudzić, nie ma co się oszukiwać-happy endu nie będzie. Pocieszenia, nadziei na ocalenie być nie może i nie ma.

Klaustrofobiczne wnętrze wyścielone firankami z jej rozkładającym się, jeszcze walczącym człowieczeństwem-o cokolwiek, o namiastkę, ślad tlącego się w nim życia, uczucia, odruchu- działa przytłaczająco, wstrzymuje oddech, zaburza rytm serca, zaciska pętlę na szyi widza. Szczególnie mocno, gdy obserwuje walkę trzech młodych bohaterów. Na dnie. Emocje sięgają zenitu. Buntuje się nie tylko rozum ale i ciało- boli, biernie walczy. Fizjologicznie cierpi. Ale nie ma gdzie odwrócić wzroku. Można tylko wyjść, uciec a to znaczy, że nie przejdzie tej teatralnej próby ognia. Zło się rozprzestrzenia, paraliżuje. Jego kumulacja, już bez jakiegokolwiek kamuflażu(kulturowego mydlenia oczu, zakłamywania sumień, grzechów odpuszczania, win zadośćuczynienia) jako wyraz ostatecznego zaznaczenia swej obecności,  powidoku istnienia jest desperackim ratunkiem, odruchem instynktownym, samozachowawczym. Dowodem na czucie czegokolwiek, bo na pewno nie na godne człowieka z człowiekiem współistnienie. Gdy jeden drugiemu zadaje upadlające go, wyrafinowanie okrutne cierpienie i to ich tylko łączy-innych relacji nie ma. Tak, człowiek w tym ujęciu wychodzi poza wszelkie granice, unieważnia wszelkie skale, kodeksy, normy. Staje się wynaturzonym wybrykiem systemu, który go niszczy i w konsekwencji doprowadza do samozniszczenia wyzwalając w nim niewyobrażalne zło - nie w czasie wojny, gdy winny jest ktoś wrogi, obcy, agresywny a w czasie pokoju, normalności. Jakby system dokonywał selekcji słabych, eliminacji nieprzystosowanych, z odium winy, piętnem psychopatycznych odruchów. Nie pomaga, nie naprawia ale udowadnia, że siły na przetrwanie trzeba szukać w sobie tylko-ale w tym wypadku cały potencjał energii potrzebnej do walki się wyczerpał. Gdy nie ma już cywilizowanych, tradycyjnych sposobów wymusić przemocą, sprowokować upodlającą grą psychologiczną, szantażem emocjonalnym, prymitywnym odruchem. Jakby to zawsze była w takim przypadku walka na śmierć i życie. 

Trzeba przyznać, że studenci Akademii Teatralnej: Kuba Dmochowski, Aleksander Łyś i Natalia Szczypka wykazali się wielka odwagą i determinacją, podejmując temat wojny, przemocy, seksu w tak bezkompromisowo brutalnym ujęciu. To niesłychanie trudne zadanie aktorskie dla młodych ludzi. Szokująco dojrzałe. Porażające swą siłą ekspresji i wynikających z niej przygnębiających konsekwencji. Zmierzyć się z tak potężnym nagromadzeniem negatywnych emocji, móc je wyrazić bez fałszu i zakłamania to nie lada wyczyn. Może piętnować na całe życie ten dotyk krystalicznego zła, przed którym nie ma ucieczki, jeśli nie potrafi się przed nim bronić, nabrać dystansu-tak jest silny, sugestywny, totalny. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy się z nim w teatrze zetknęli, poradzą sobie z tą, być może uodparniającą lekcją, na pewno zatrważająco profetycznym ostrzeżeniem. Jest się czego bać. O czym myśleć. 

Minęło tyle lat od prapremiery tej sztuki a pozostaje ona nadal wyzywająco obsceniczna i głęboko kontrowersyjna. Ale bezkompromisowa, szczera, bez hamulców poprawności, pozbawiona otuliny estetycznej tym bardziej trudna do oglądania i przeżycia- tak silnie eksploduje nagromadzoną negatywną energią. Po tym teatralnym seansie, zbombardowani ekspansywną grozą horroru jakie może nieść życie, widzowie nie powinni być niczego pewni. Dowodzi tego los Sarah Kane. Obejrzane obrazy odrażających, brudnych, złamanych perwersyjnym złem, niekoniecznie z własnej winy czy natury, młodych ludzi, szokują, wstrząsają, budzą wstręt i pozostaną z nimi na zawsze. Na pewno. Na zawsze. Na pewno. Na zawsze.

ZBOMBARDOWANI Sarah Kane

Tłumaczenie: Paweł Łysak i Paweł Wodziński
Reżyseria: Ewa Platt
Scenografia: Ewa Platt, Julia Platt
Opieka artystyczna: Łukasz Chotkowski

OBSADA:
Kuba Dmochowski
Aleksander Łyś
Natalia Szczypka

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

PRIME TIME TEATR POLSKI W WARSZAWIE

 

Monodram PRIME TIME Wiesławy Sujkowskiej oddaje hołd  Waldemarowi Milewiczowi, dziennikarzowi, korespondentowi wojennemu, który przedwcześnie zginął tragicznie w Iraku w 2004 roku, porusza bardzo ważny temat konfliktów zbrojnych, dotyczy problemów jakie generuje przekaz ich obrazów  medialnych. Postawy człowieka wobec zła. Sztuka bardzo sprawnie wyreżyserowana przez Annę Srokę-Hryń z powściągliwym, czułym, chwytającym za serce aktorstwem Sławomira Grzymkowskiego, grającego w uruchamiającej wyobraźnię scenografii i mających duże znaczenie narracyjne kostiumach zaprojektowanych przez reżyserkę, wspomaganego nadającą konteksty oryginalną muzyką wykonywaną na żywo przez Roberta Siwka i malującym coraz to nowe obrazy świetle Pauliny Góral łączy los Polaka z doświadczeniem wojny ludzi zawodowo związanymi z mediami, którzy działają na rzecz ujawnienia prawdziwego jej oblicza. Pokazuje, że każdy może spróbować znaleźć sposób, by z nią walczyć. Uzmysławia ogrom niszczycielskiej mocy zła, które wyzwala, tj.: okrucieństwo człowieka, bestialstwo działań, drastyczność scen, intensywność emocjonalna obrazów wojennych, które w dobrej/złej wierze są nadawane w prime time, czyli w najlepszym czasie antenowym gdy oglądalność jest maksymalna. Z jednej strony trzeba mówić i pokazywać jaka jest prawda o konfliktach zbrojnych, bo ważne są  informacje o ich przyczynach, przebiegu i skutkach ale z drugiej strony epatowanie okrucieństwem uodparnia na nie, czyni ludzi obojętnymi na przemoc, tłumi ich wrażliwość, nie angażuje. Paradoksalnie powoduje wycofanie, wyparcie. W efekcie niewiele osób przekaz medialny- emocjonalny, sugestywny, krótki-  zmienia, czegokolwiek uczy. Poza tym pojawia się pokusa, by nadawane relacje stawały się elementem gry manipulacyjnej, tak by pomagały podkręcać nastroje społeczne. Zło rodzi zło, nadmierny z nim kontakt może też powodować destrukcję psychiki, szczególnie u bardzo młodych ludzi. 

Gdy widzowie wkraczają na widownię zastają na scenie pustynny krajobraz z jego łagodnością pastelowego koloru, który zaburza jedynie balia z wodą jak szansa na zaspokojenie pragnienia, na przetrwanie, przewrócony metalowy stołek jak porzucony punkt oparcia czy narzędzie tortur i obnażone ciało w embrionalnej pozycji. Nie wiadomo czy umarło czy za chwilę narodzi się w nim życie- człowiek obarczony pytaniem kim jest, kim chce być, co może dla siebie, świata zrobić. To on dokonuje wyborów, definiuje swój byt, określa cel działania. Bezbronny, samotny, osobny wobec możliwości, wyzwań, ograniczeń. Uzbrojony jedynie w instynkt, ciekawość siebie i świata, w przekonanie, ze trzeba coś dobrego z własnym życiem zrobić. Liczy się empatia, osobiste zaangażowanie. Ważne jest konkretne działanie. Głęboka wiara w człowieka. Wiara niezachwiana.

Sławomir Grzymkowski w subtelny sposób wprowadza widzów w strefę walki ze złem, którą prowadził przez całe swoje życie Waldemar Milewicz. Zapoznaje nas ze swoim  bohaterem, jego historią wyborów życiowych. Mówi o poszukiwaniu celu  w życiu gdy był bardzo młodym człowiekiem,  jego refleksji, czemu warto się poświęcić, by nadać sens swoim działaniom, by nie zmarnować czasu i szansy jaką daje pojawienie się na ziemi.  Aktor w sposób opanowany, spokojny, wyciszony opowiada o doświadczeniach wyniesionych z konfliktów wojennych, ich nieludzkiej premedytacji w czynieniu krzywdy drugiemu człowiekowi. Jakby rozpoznawanie, nazywanie, dawanie świadectwa o wojnie jako złu było nauką, oskarżeniem ale też  przestrogą przed jego wzmacnianiem i rozprzestrzenianiem. Bo ofiarami są ci, co zginęli i ci, którzy przeżyli, każdy kto ma z nim kontakt. Bezsilność wobec zła, świadomość, że trwać będzie zawsze, a nawet bezkarne, bezwstydnie wyuzdane, medialnie ekspansywne, epatujące cierpieniem, rośnie i potężnieje jest największym ciężarem sumienia ludzkości. Wyzwaniem dla jej wolnej woli.  Konflikty, wojny, które przez agresorów nie są nazywane wojnami, nigdy nie gasną. Dziś za polską granicą walczy Ukraina. Człowiek człowiekowi nadal gotuje los żywej/martwej udręczonej, odartej z godności ofiary. 

Przebieg osobistej walki bohatera ubrał aktora w cywilizacyjny garnitur(biała koszula, spodnie, marynarka, buty, tlący się papieros)-  zbroję współczesnego człowieka. Pokazał, że Milewicza poszukiwanie sensu i wartości życia, dobra poprzez demaskowanie szaleństwa wojny było przywracaniem porządku w chaosie świata. Antycypacją jego zwycięstwa, istotą działania jeśli się wierzy w człowieka. Jeśli się bardzo mocno, straceńczo w niego wierzy. On wierzył.

Twórcy z aktorem stworzyli przejmujący, mądry obraz walki, która się toczy w człowieku dla drugiego, często nieznanego sobie człowieka.  Wtedy, gdy dostrzeże w nim siebie i chce go ocalić, decyduje właściwie. Gdy kształtuje sam siebie, jest odpowiedzialny. Kiedy odpowiada na pytanie, po której staje stronie mocy: dobra czy zła. Trzeba stawić czoła nieszczęściu, jakie zawsze niesie wojna; zagładzie humanitaryzmu. Jak to zrobić? Chyba każdy sam musi przejść przez jej piekło, choćby w teatrze, by móc cokolwiek w tej kwestii wiedzieć. Musi się więc z nią zetknąć, w pewnym sensie sprawdzić. Sztuka daje tę szansę. Przynajmniej próbuje. Czy będzie skuteczna? Czas pokaże. 

Zobaczcie, przeżyjcie koniecznie. To naprawdę świetna sztuka, doskonałe aktorstwo. Ważny głos w sprawie wojny. Powodzenia:)

PRIME TIME Wiesława Sujkowska

Reżyseria, scenografia i kostiumy: Anna Sroka-Hryń
Muzyka: Robert Siwak
Światło: Paulina Góral
Wykonanie: Sławomir Grzymkowski
Muzyka na żywo: Robert Siwak

PREMIERA 13 kwietnia